poniedziałek, 21 października 2013

Niall. 4

Hej!
Dzisiaj poniedziałek, dzień samobójców, najbardziej znienawidzony dzień tygodnia... Który ja w zasadzie lubię. Serio, nie mam nic do poniedziałków.
Z okazji poniedziałku mam dla Was czwartą część Nialla... I mam nadzieję że sprosta ona Waszym oczekiwaniom. W produkcji 4 część Zayna i jakiś oneshot o Liamie, ale to później. Na razie czytajcie. ;)
Dziękuję za korektę Misiu. ♥
KLIK.♥


- [T.I.], zgadnij jaki dzisiaj dzień! - szepnął mi do ucha Niall.
- Czwartek?
- A co jest w czwartek? - uśmiechnął się, delikatnie ściskając moją dłoń. - Hm?
- Nie wiem. Poddaję się - mruknęłam.
- Wychodzisz ze szpitala! - krzyknął na cały głos.

   Co? Już?

- Wychodzę ze szpitala? - powtórzyłam, patrząc na niego jak na kosmitę. - To świetnie... - moje podekscytowanie znikło, gdy pomyślałam o stosach brudnych naczyń pietrzących się w domu, zgniłym jedzeniu i karaluchach hasających sobie po podłodze.
- Nie cieszysz się? - zdziwił się Niall i puścił moją dłoń. Pokręciłam przecząco głową. - Dlaczego?

   Dlatego że nie chcę wracać do tego domu wariatów? Dlatego że w szpitalu czuję się bezpiecznie, bo przynajmniej tutaj ktoś się o mnie troszczy? Bo mój dom przypomina mi o Nim i Jego śmierci?
   Tak wiele odpowiedzi cisnęło mi się w tym momencie na usta, ale zastąpiłam je jednym, w dodatku niezbyt inteligentnym wyrażeniem:

- Nie wiem.

   Niall zmarszczył nos i spojrzał na mnie kątem oka.

- Zawiozę cię do domu - zaproponował.

   Co? Nie!
   Niall nie może zobaczyć mojego mieszkania. Nie może wejść do środka i zobaczyć tego... syfu. Nie wiem jak to inaczej określić. Po prostu nie może!

- Nie trzeba - szybko zaprotestowałam. - Poradzę sobie. I tak już zbyt wiele dla mnie zrobiłeś.
- Cała przyjemność po mojej stronie - odpowiedział szarmancko i ucałował wnętrze mojej dłoni.
- I jak ja ci się odwdzięczę?
- Wystarczy że jesteś - szepnął. Umarłam.
- Dlaczego to wszystko robisz? - spytałam.

   To pytanie krążyło po mojej głowie już od tygodnia, ale jakoś nie miałam jeszcze okazji go zadać.
   Niall wlepił swoje wielkie, hipnotyzujące niebieskie oczy we mnie i wziął kilka głębokich oddechów. Niemal słyszałam jego myśli: "powiedzieć jej, czy nie powiedzieć?". Może przez ten wypadek zostałam telepatką?
   Nie. To raczej mało prawdopodobne.

- Na pewno chcesz wiedzieć?
- Zdecydowanie - kiwnęłam głową.
- Dlatego że cię koch...

   Co? O mój Boże, nie. Tylko nie to. Błagam, tylko nie to.

- Nie mów tego.
- Kocham cię - powiedział stanowczo.
- Wypluj to! - niemal pisnęłam.

   On nie może mnie kochać. Nie. Przecież to niemożliwe.
   Ostatnio gdy ktoś powiedział mi że mnie kocha, skończyło się to jego śmiercią. Chyba dlatego że to ja nie potrafię kochać innych.
   Zaczęłam sobie wmawiać że się przesłyszałam. Że to tylko moja zbyt bujna wyobraźnia płata mi figle. Ale jego słowa brzmiały tak szczerze... Zbyt szczerze.

- Proszę cię [T.I.], po prostu przyjmij to do wiadomości i nie kłóć się ze mną - rzucił Niall, tak samo jak ja zmęczony tą sytuacją. - Nie teraz. Nie tutaj. Po prostu zawiozę cię do domu, bez względu na to co powiesz.
- Nie wiesz gdzie mieszkam - zauważyłam. Na twarzy blondyna pojawił się ledwie zauważalny uśmiech. - Jednak wiesz.
- Bingo - uśmiechnął się szerzej. - Pomóc ci się spakować?
- Nie trzeba. - odparłam i zaczęłam pakować rzeczy do toreb. - Skoczyłbyś mi po kawę? Prooooszę - mruknęłam i delikatnie chwyciłam go za rękę. - Ja w tym czasie się spakuję.
- Pewnie - powiedział i zaraz przed wyjściem z sali złożył mi na policzku delikatny pocałunek.

   Mój zdrowy rozsądek mówił: spław go zanim go zranisz i stracisz tak jak Jego. Ale serce, zupełnie nie zgadzając się z rozumem, krzyczało: NIE ZMARNUJ TEJ SZANSY, TY ŚLEPA IDIOTKO! NIE WIDZISZ ŻE MU NA TOBIE ZALEŻY? A więc, zdrowy rozsądek toczył z sercem upartą walkę w moim ciele, a ja od tego wszystkiego zaczynałam odchodzić od zmysłów. To chyba są pierwsze objawy schizofrenii, czyż nie?
   Powoli układałam wszystkie swoje rzeczy na dnie sportowej torby Nialla, którą mi pożyczył. Gdy zabierałam się już do jej zapinania, do pokoju wszedł blondyn, niosąc ze sobą dwa parujące kubeczki. Cudowny zapach świeżo parzonej kawy rozniósł się po całej sali, wypełniając moje nozdrza.

- Proszę bardzo, mocne, czarne, potrójne espresso z dużą ilością cukru, mleczka i syropu czekoladowego - powiedział Niall, wręczając mi jedno z dwóch styropianowych naczyń.

   To dziwne. Zachowywał się tak, jakby nasza rozmowa o... miłości, nigdy nie miała miejsca. Z jednej strony cieszyłam się z jego postawy, z drugiej strony wiedziałam, że gdy tylko znajdziemy się sami w moim mieszkaniu, Niall powróci do tego tematu i będzie go drążył dopóki nie dostanie sensownej odpowiedzi.

- Dziękuję - uśmiechnęłam się i wzięłam duży łyk kawy. - To moja ulubiona.
- Wiem - odwzajemnił uśmiech.

   Niall podniósł swoją torbę zapełnioną miliardem moich rzeczy z podłogi i otworzył przede mną drzwi. Powoli wygramoliłam się z łóżka i stanęłam na podłodze, podpierając się na kulach. Przy każdym najdrobniejszym ruchu bolały mnie żebra, a złamany nadgarstek wcale nie ułatwiał chodzenia o kulach... Ale jakoś dawałam radę.
   Niall szedł obok mnie trzymając w jednej ręce mój bagaż, a drugą starając się mnie asekurować. Gdy wyszliśmy przed szpital zaczął szukać czegoś wzrokiem.

- Poczekaj tutaj - poprosił mnie. - Ja pójdę spakować torby do samochodu i przyjadę po ciebie.
- Okej - skinęłam głową i zaczęłam rozglądać się dookoła, napawając się świeżym powietrzem.

   Miałam około dziesięciu minut, aby przekonać Nialla żeby nie wchodził od mojego mieszkania. No szybciej [T.I.]. Wymyśl coś.
   Po chwili zauważyłam ogromne, czarne i bardzo luksusowe auto, które musiało kosztować fortunę. Zatrzymało się pod drzwiami szpitala i po chwili wysiadł z niego Niall. Co? Skąd go stać na taki samochód?

- Chodź, księżniczko - powiedział i wziął mnie na ręce.

   Objęłam go za szyję i wtuliłam głowę w jego ramię. Było mi tam tak dobrze...
   Niall usadził mnie na fotelu pasażera, a potem obszedł samochód i zajął swoje miejsce po stronie kierowcy. Uruchomił silnik.. No i odjechał spod szpitala, niebezpiecznie szybko zbliżając się do mojego domu. A ja nadal nie miałam dobrego planu.
   Pod mały, ceglany budyneczek przy 65 Tabley Road podjechaliśmy po zaledwie ośmiu minutach. Niall zatrzymał samochód, zgasił silnik i spojrzał na mnie. No.. Teraz czas na mowę pożegnalną.

- Więc...
- Więc? - spytał, przybliżając do siebie nasze twarze.
- Dziękuję. Za wszystko - mruknłęam. - Teraz już sobie poradzę, wystarczy że podasz mi torbę. Naprawdę dziękuję.
- O nie nie nie - Niall wyszczerzył zęby w uśmiechu. - Tak łatwo się mnie nie pozbędziesz, słonko.

   Cholera.
 
- Nie musisz - mruknęłam.
- Chcę - szepnął.

   Zmiękłam.
   Powoli, baaardzo powoli podeszliśmy do wściekle niebieskich drzwi prowadzących do mojego małego, ciemnego, zasyfionego i ukochanego przez karaluchy i innego rodzaju robactwo, mieszkania. Niall włożył jeden z moich kluczy do zamka i dwa razy go przekręcił. Usłyszałam szczęk zwalnianej blokady i po chwili mieszkanie stało przed nami otworem. W moje nozdrza uderzył zatęchły smród rozkładającej się żywności i czegoś jeszcze... Czegoś, czego zapachu nie potrafiłam do końca zdefiniować. Niall wyglądał na przerażonego.
   "Witaj w moim świecie" - pomyślałam.
   Przeszliśmy przez wąski i ciemny hall do kuchni, w której, tak jak przed moim przyjazdem do szpitala, piętrzyły się nieumyte naczynia. Ogółem, wyglądało to obrzydliwie.

- Wynosimy się stąd - warknął Niall.
- Nigdzie nie idę - odwarknęłam. - To tutaj mieszkam. Czy teraz rozumiesz dlaczego nie chciałam żebyś tu ze mną wchodził?!
- Nie kłóć się ze mną! - krzyknął. Nigdy nie widziałam go takiego stanowczego. - Idziemy stąd. Będziesz mieszkała u mnie dopóki tu nie ogarnę.
- Nie musisz tu niczego ogarniać! - teraz to ja krzyknęłam. - To mój dom i mój obowiązek!
- Nie rozumiesz że chcę ci pomóc?!
- Dlaczego?! Do cholery jasnej, zostaw mnie wreszcie w spokoju, nie potrzebuję twojej pomocy! - wyrzuciłam z siebie i zaraz pożałowałam swoich słów.
- Narzucam ci się? - spytał przyciszonym głosem. - Jestem nachalny?

   Gdy spojrzałam w jego cudowne niebieskie oczy przpełnione goryczą i smutkiem, niemal się rozpłakałam. Co ja najlepszego zrobiłam?

- Przepraszam Niall - szepnęłam i wyciągnęłam rękę by pogładzić go po policzku. Odsunął się. Przegięłam. - Nie to miałam na myśli... Chciałam... Chciałam powiedzieć, że nie rozumiem dlaczego tak bardzo mi pomagasz.
- Pocałuj mnie - powiedział.

   Myślałam że się przesłyszałam. Spojrzałam na niego tępym wzrokiem, próbując wyczytać cokolwiek z jego oczu.

- No pocałuj - warknął zniecierpliwiony.

   Niepewnie przybliżyłam się do niego. Zdrową ręką przyciągnęłam jego twarz do siebie i zdecydowanie złączyłam nasze usta. Jego miękkie usta idealnie współgrały z moimi, nasze języki tańczyły w jednym, ustalonym przez nas rytmie. Całowanie Nialla było czymś.. Czymś czego nie potrafię opisać. Kojarzyło mi się z bezpieczeństwem, ze szczęściem i z pewną rzeczą, której tak żarliwie się wypierałam.

- Kocham cię - wypaliłam ni z tego ni z owego.

   Na twarzy Nialla zagościł szeroki uśmiech.

A.♥


sobota, 19 października 2013

Marcel +18

UWAGA!
W tym imaginie nie ma jakichś wyjątkowo ostrych scen +18, to jest... takie wymięte. Ale piszę, bo:
a) dawno nie było
b) ktoś chciał
c) nudziło mi się
d) stwierdziłam że Marcel to fajny gość
e) Szpulak nie ma aparatu na zębach
f) ktoś skomentował ostatnio mojego posta sprzed miliarda lat świetlnych (Harry +18) i dał mi trochę wskazówek, za które BARDZO, naprawdę BARDZO dziękuję i mam nadzieję, że tym razem wyszło mi trochę lepiej...
g) na przedstawieniu Adrian przezywał mnie Marcel, to też mnie trochę zainspirowało.
h) znalazłam fajną piosenkę, która w sumie nawet do tego pasuje <haha>

KOCHAM WAS TAK BARDZO, ŻE SOBIE TEGO NIE WYOBRAŻACIE! ♥

KLIK.♥


- Moi rodzice dzisiaj wyjeżdżają - powiedziałam do Marcela, z podekscytowania trochę za mocno ściskając jego dłoń.

   Chłopak pokiwał głową i przygryzł dolną wargę. Czasem był aż za bardzo nieśmiały.
   Byliśmy ze sobą już od dość dawna. Ponad pół roku to w naszym wieku cała wieczność, prawda? Marcel był naprawdę świetnym chłopakiem. Był czuły, kochany, opiekuńczy, czasami nawet zabawny... Ale tak okropnie nieśmiały...
   Chcę żeby ta noc była dla nas niezapomniana. Chcę w tę noc przeżyć z nim swój pierwszy raz. Chcę, żeby tej nocy nie liczyło się nic oprócz nas. Tak. I mam nadzieję że on chce tego samego.

- To świetnie - uśmiechnął się i uwolnił dłoń z uścisku, przenosząc ją na moją talię. - Co w związku z tym?
- Chciałabym... żebyś do mnie przyjechał - szepnęłam. - Żebyśmy spędzili razem trochę czasu.
- Dobrze - zaśmiał się. - Skoro chcesz.
- A ty nie chcesz? - wydukałam, patrząc w jego ogromne zielone oczy.
- Oczywiście że chcę!

   W zamyśleniu pokiwałam głową.

- To przyjdź do mnie po dwudziestej.
- Tak jest, kotku - zasalutował i obdarzył mnie krótkim pocałunkiem.

   Moje wnętrze skakało z radości na myśl o tym co moglibyśmy dzisiaj robić. Tak. Już poczułam jak moja wewnętrzna bogini seksu przejmuje nade mną kontrolę.
   Dobra [T.I.], zwolnij. Trochę się zagalopowałaś.

***

   Punktualnie o 20:00 usłyszałam dzwonek do drzwi. Szybko zbiegłam po schodach w dół, żeby otworzyć drzwi. Marcel wszedł do domu, ubrany w czarne, dość obcisłe spodnie, biały T-shirt i szary sweter. Kiedy tak na niego patrzyłam, dziękowałam Bogu za to że go mam. Cholera, nawet nie docierało do mnie jaką jestem szczęściarą.

- Hej - Marcel uśmiechnął się i poprawił okulary. - Co będziemy robić?
- Możemy coś obejrzeć - mruknęłam i zaciągnęłam go na kanapę.

   Wiem że zazwyczaj to faceci są "bardziej napaleni", ale mając za chłopaka kogoś takiego jak Marcel, to ja musiałam przejąć inicjatywę. Pomimo IQ Ensteina, Marcel nie był w stanie załapać jakiejkolwiek aluzji. I chyba w życiu nie zaproponowałby mi seksu.
   W takiej sytuacji można by mnie było wziąć za desperatkę.
   Ale trudno.
   Takie życie.

   Siedzieliśmy na kanapie wtuleni w siebie, co chwilę obdarzając się krótkimi pocałunkami. Wcale nie zwracaliśmy uwagi na akcję dziejącą się na ekranie. Byliśmy tylko my i moje durne pragnienie "czegoś więcej". Zastanawiałam się co mogę zrobić żeby mu to pokazać.
   Myśl [T.I.], myśl.
   W pewnym momencie stwierdziłam że zrobię to tak jak na filmach. Wystarczyło się tylko trochę wysilić. A więc... Jakimś cudem wydostałam się z naszej plątaniny rąk i nóg i usiadłam Marcelowi na kolanach. Był trochę zdziwiony moją nagłą zmianą postawy.

- Zasłaniasz mi cały świat - zachichotał. - W tym ekran.
- Przecież i tak tego nie oglądasz - uśmiechnęłam się i pocałowałam go w nos.

   Marcel objął mnie rękami w pasie i zaczął składać delikatne pocałunki wzdłuż linii mojej szczęki. To było takie słodkie... Zresztą jak cały on.
   Ostrożnie zaczęłam zsuwać sweter z jego ramion. Poczułam jak jego mięśnie gwałtownie się napinają. Coś nie tak?

- Jesteś pewna? - spytał, zaglądając mi prosto w oczy.
- Chyba tak... - uśmiechnęłam się. Byłam pewna? Nie wiem.

   Ostrożnie ściągnęłam z jego nosa okulary i postawiłam je na stoliku obok kanapy. Przejechałam opuszkami palców po ostro zarysowanej linii jego szczęki i wydatnych kościach polizkowych. Gdyby on tylko wiedział jaki tak naprawdę jest piękny...

- Kocham cię - szepnęłam z uśmiechem i wplotłam palce w jego włosy.

   Mam nadzieję że wziął to za potwierdzenie.
   Jednym, nawet dość sprawnym ruchem, ściągnęłam z niego sweter razem z T-shirtem. Zaczęłam go zachłannie całować, coraz mocniej przyciągając go do siebie...
   Ale to nie było to. Gdybym mogła, wcisnęłabym pauzę i przewinęła do tyłu, żeby móc zacząć to wszystko od początku.

- Powinniśmy przestać - powiedziałam stanowczo i odepchnęłam go od siebie. - Nie jestem pewna że naprawdę chcę to zrobić.
- [T.I.], ale mówiłaś...
- Wiem co mówiłam. Po prostu daj mi się zastanowić, dobrze? Nie chcę żeby to się tak po prostu stało, rozumiesz? Chcę wiedzieć że ty też chcesz tego samego. Że... że to nie będzie jakaś bezsensowna decyzja.

   Marcel spojrzał na mnie tak, jakby był urażony. W jego oczach widziałam iskierki rozbawienia. Gdy tak na niego patrzyłam, zrozumiałam że jednak na sto procent chcę to zrobić właśnie z nim.

- Zastanowiłaś się już? - uśmiechnął się pod nosem, delikatnie gładząc ręką moje nagie ramię. Zadrżałam pod jego dotykiem. - [T.I.]?

   W ramach odpowiedzi pocałowałam go. Mam nadzieję że namiętnie, ale będąc tak niedoświadczoną osobą jaką jestem, nie mogę stwierdzić czy mi się udało.
   Marcel podniósł się z kanapy, trzymając mnie na rękach. Oplotłam go nogami w pasie i pozwoliłam mu zanieść się do mojej sypialni, nie przerywając naszego "namiętnego" pocałunku.
   Położyliśmy się na łóżku i zaczęliśmy powoli, bardzo powoli, pozbywać się kolejnych ubrań. Kiedy palce Marcela znalazły się pod tasiemką moich majtek, zadrżałam.

- Mam przestać? - spytał, patrząc na mnie z czułością.
- Nie - zaprzeczyłam i pozwoliłam mu zsunąć ze mnie bieliznę.

   Czułam się trochę dziwnie ze światomością, że nie mam na sobie zupełnie niczego, a nade mną wisi Marcel w samych bokserkach. I chyba oczekiwał ode mnie tego że je z niego zdejmę.
   Chwyciłam ręką za gumkę jego bokserek i trochę niezdarnie zciągnęłam je w dół, przez przypadek ocierając się dłonią o jego pokaźną erekcję. Oblałam się rumieńcem i odwróciłam wzrok od dolnych partii jego ciała.
   Marcel spojrzał na mnie tak, jakby pytał o pozwolenie. Chciałam go zbesztać i powiedzieć, że jest głupi i ma nie czekać, tylko po prostu robić swoje, bo nie mogę się doczekąć... Ale zamiast tego po prostu pokiwałam głową na znak że jestem gotowa. A byłam?
   Poczułam jak delikatnie we mnie wchodzi. Pisnęłam cicho i złapałam go za ramiona. Czułam się taka... pełna.

- Boli? - spytał szeptem i od razu ze mnie wyszedł.
- Nie - odszepnęłam i posłałam mu pokrzepiający uśmiech. - Jest dobrze. Nie przestawaj.
- W porządku - odpowiedział i znowu niezdarnie wszedł do mojego wnętrza.
- A co z tobą?
- Ze mną? - zdziwił się i zamrugał kilkukrotnie, tępo wgapiając się w moją twarz.
- No wiesz... podoba ci się?
- Tak.. Jest... Fajnie... - odparł zakłopotany, ale tak jak go prosiłam, nie przestawał się poruszać. - Nawet lepiej niż myślałem.

   Zaśmiałam się cicho. Marcel poruszał się rytmicznie wewnątrz mnie, przyprawiając moje rozgrzane ciało o dreszcze. Nie sądziłam że to może mi się aż tak bardzo spodobać. Bolało.. ale nie było źle. Było przyjemnie.
   Z przyjemnością obserwowałam napięte mięśnie brzucha Marcela nade mną. Jego loki delikatnie łaskotały moją twarz, odwracając moją uwagę od bólu tam na dole. Chłopak od czasu do czasu składał na moich ustach krótkie pocałunki lub trącał mnie nosem w szyję. W pewnym momencie poczułam że wszedł we mnie jeszcze głębiej niż wcześniej. Gwałtownie zaczerpnęłam powietrza do płuc i przejechałam palcami po jego idealnie wyrzeźbionych plecach.

- Musisz dużo ćwiczyć - mruknęłam.
- Tylko trochę - zaśmiał się nerwowo i mogłabym przysiąc, że na jego twarzy pojawił się rumieniec.
- Zrób tak jeszcze raz - poprosiłam.
- Jak?
- Tak jak wcześniej.

   Marcel znowu wszedł troszeczkę głębiej. Poczułam przyjemny dreszcz.

- Jeszcze raz - szepnęłam.

   Chłopak potulnie spełnił moją prośbę. Potem zaczął powtarzać ten ruch nieprzerwanie, doprowadzając mnie do szaleństwa. Boże drogi... Myślałam że będzie gorzej. Dużo gorzej. Ale teraz powoli zaczęłam rozumieć dlaczego ludzie robią tyle szumu wokół tego całego seksu. To jest nieziemskie. Niesamowite.
  Nagle zalała mnie fala przyjemności. Marcel poruszał się w moim wnętrzu jeszcze przez chwilę, po czym znieruchomiał i delikatnie ze mnie wyszedł.
   Ułożył się wygodnie obok mnie, otulając mnie swoim silnym ramieniem.

- Dziękuję - mruknęłam, wtulając twarz w zagłębienie jego szyi.
- To ja dziękuję - odszepnął, nawijając kosmyk moich włosów na palec.

A.♥

czwartek, 17 października 2013

Niall. 3

Hej!
Już czwartek! A co miało być w czwartek? Trzecia część! I dodałam ją? Tak! I w sumie.. jestem z siebie całkiem dumna. Trochę ją zepsułam, ale myślę że tragedii nie ma.
Kocham Was wszystkich.
+ jeśli macie jakieś pomysły na imaginy, to możecie wysyłać na mojego maila: kalosz2702@gmail.com, albo w DM na twitterze. :)
KLIK.♥


   Następnego dnia, gdy tylko otworzyłam oczy, zobaczyłam uśmiechniętą twarz Nialla. Siedział na brzegu mojego łóżka i trzymał na kolanach duże kartonowe pudło.

- Dobrze spałaś? - spytał mnie na powitanie. Skinęłam głową. - To świetnie. Przywiozłem ci coś dobrego do jedzenia, kilka książek, laptopa z dostępem do internetu, jakąś piżamę... No. To by było na tyle.
- Wiesz, że nie musiałeś tego robić, prawda? - skarciłam go, jednocześnie nie mogąc powstrzymać szerokiego uśmiechu wkradającego się na moją twarz. - Prosiłam cię tylko o to, żebyś przyjeżdżał, chociażby na dziesięć minut.
- Wiem, wiem - mruknął i zaczął wypakowywać poszczególne rzeczy z kartonu. - Po prostu chcę żebyś dobrze się tu czuła.
- Dziękuję - wydukałam.

   Niall poustawiał wszystkie rzeczy na stoliku obok mojego łóżka, a potem usiadł z powrotem na swoim miejscu. Rzucił mi pokrzepiający uśmiech i delikatnie poklepał mnie po ramieniu.

- Jak się czujesz?
- Fatalnie - zaśmiałam się.
- Dlaczego? - zdziwił się. Spojrzałam na niego wymownie. - No tak, przepraszam...

   Zrobiło się nieprzyjemnie cicho. Tak cicho, że byłam w stanie usłyszeć miarowe tykanie zegara wiszącego na ścianie. Wzięłam głęboki oddech i zaczęłam powoli wypuszczać powietrze z płuc. Patrzyłam na Nialla wyczekująco. Wyglądał tak jakby chciał coś powiedzieć, ale bał się mojej reakcji.

- No? - szepnęłam i delikatnie złapałam go za nadgarstek.
- Dlaczego to zrobiłaś? - wyrzucił z siebie jednym tchem.
- Dlaczego CO zrobiłam? - spytałam zdezorientowana.
- Dlaczego uciekłaś?

   No tak. Wiedziałam że on kiedyś zada to pytanie. Jakby mogło być inaczej?

- Nie wiem - odpowiedziałam zgodnie z prawdą.
- Przestraszyłaś się Harry'ego? - spytał.
- Co? - parsknęłam. - Nie. Ja.. naprawdę nie wiem dlaczego uciekłam. Przepraszam.
- Nie przepraszaj - uśmiechnął się i zaczął grzebać w kartonie. Wyciągnął z niego pęk kluczy. Moich kluczy. - Zgubiłaś je - powiedział. - Pobiegłem za tobą bo chciałem ci je oddać, ale coś tak jakby mi przeszkodziło.

   Uśmiechnęłam się do niego i wyciągnęłam rękę po klucze.

- Chyba na razie nie będą mi potrzebne - zachichotałam.
- Mieszkasz sama?

   Dlaczego on zadaje tak dużo pytań?

- Tak - mruknęłam. - Kiedyś mieszkałam z chłopakiem. Narzeczonym. Ale on...
- Zostawił cię?
- Umarł - sprostowałam.

   Niall zamilkł. Kiedyś trudno było mi rozmawiać o Jego śmierci. Teraz.. Teraz już jest lepiej. Mimo wszystko gdy o nim wspomniałam, poczułam nieprzyjemny ucisk w klatce piersiowej. To dziwne.. jednego dnia był, drugiego już go nie było.

- Tak mi przykro - wydukał i ścisnął moją dłoń.
- Nie mów że ci przykro, to nie twoja wina.
- Ale... Tak się po prostu mówi. Poza tym jest mi przykro.
- Mogłoby ci być przykro gdybyś to ty go zabił - uśmiechnęłam się, mimo że rozmawianie o Nim bardzo mnie bolało. - A w tej sytuacji nic nie możesz zrobić. Po prostu pokiwaj głową i zejdź z tego tematu, dobrze?
- Dobrze - skinął głową. - Chcesz żebym sobie poszedł?
- Nie! - zaprzeczyłam szybko. Jednak potem zreflektowałam się, że może on chce iść, a ja go zatrzymuję. - Ale jeśli cię męczę, to idź, nie będę cię zmuszać do siedzenia ze mną.
- O trzynastej muszę jechać do pracy - odparł. - Spokojnie [T.I.]. Mamy jeszcze dużo czasu - uśmiechnął się.
- Fajnie że jesteś - szepnęłam.

***

   Przez następne kilka dni Niall przychodził do mnie z samego rana, przywożąc ze sobą tony smakołyków, kolejne wydania czasopism, jakieś interesujące książki i coś, co najbardziej się dla mnie liczyło. Trochę troski, miłości, zaangażowania. Brakowało mi tego.
   Wystarczyło kilka dni, żebym zdążyła się do niego przywiązać. Był inny niż wszyscy ludzie z którymi dotąd się zadawałam. Kipiał optymizmem.. Był taki... wspaniały. Kiedy z nim byłam, czasami całkowicie zapominałam o Jego śmierci. Wtedy czułam że żyję, nawet jeśli nie mogłam ruszyć się z łóżka bez pomocy pielęgniarek.
   Jednak dzisiaj było inaczej. Obudziłam się później niż zazwyczaj, a Nialla nie było w środku. Pomyślałam że może nie chciał mnie budzić, więc zaczęłam szukać wzrokiem choćby najmniejszego śladu jego obecności. Nic.
   Ułożyłam się wygodniej na poduszce, próbując znowu zasnąć. Na marne. Sięgnęłam ręką do stolika przy łóżku i wzięłam z niego najnowsze wydanie jakiejś śmiesznej gazety którą czytał Niall. Zaczęłam w zamyśleniu wertować strony, przeglądając kolorowe obrazki, czytając co niektóre artykuły.
   Okropnie mi się nudziło.
   O 12:30 do mojego pokoju przyszła pielęgniarka, żeby zrobić jakieś badania. Robiła to codziennie i powoli zaczynałam mieć tego dość. Pielęgniarka miała na imię Trish i była całkiem miła. Nosiła włosy związane w dwa kucyki na czubku głowy, co odejmowało jej lat. Wyglądała raczej na dwudziestolatkę, niż na ustatkowaną kobietę po trzydziestce, którą w rzeczywistości była.
   Kiedy o 14 Trish przyniosła mi tacę z obiadem, Nialla nadal nie było. Dwie godziny później nadal go nie było. I trzy godziny później też. O 19:00 też.
   Nie byłam w stanie się na niczym skupić. Bałam się że coś mu się stało. Może właśnie dlatego nie przyjechał? Po tym co stało się z Nim, bałam sie że Niall też może odejść. Tak bardzo się bałam.
   O 21:00 już odchodziłam od zmysłów. Zostało tylko pół godziny odwiedzin, a Niall nadal nie było. Cholera. Jasna. Gdzie. On. Jest?!
   Zamknęłam oczy i zaczęłam się modlić do Boga o to, żeby nic mu się nie stało. Żeby był cały i zdrowy. Proszę, proszę, proszę!

- [T.I.]? - usłyszałam cichy szept zaraz przy moim uchu i odgłos zamykających się drzwi.

   Otworzyłam oczy. Niall stał przy łóżku i trzymał w ręce ogromny bukiet białych róż. Kiedy na niego spojrzałam, nie potrafiłam powstrzymać łez.

- Jesteś idiotą! - wytknęłam mu, ocierając łzę sprawną rękę.
- Tak bardzo cię przepraszam - zaczął się tłumaczyć. - Byłem w pracy. Strasznie mnie przetrzymali, przepraszam. Obiecuję że następnym razem zadzwonię jeśli nie będę mógł przyjechać wcześniej - spojrzał na mnie. Wydawało mi się że mówił szczerze.
- Martwiłam się o ciebie - szepnęłam. - Myślałam że cię zabili.
- Zabili? W mojej pracy? Nie sądzę - uśmiechnął się i uklęknął przy łóżku. - Wybaczysz mi? - mruknął, splatając palce naszych dłoni ze sobą.
- Możliwe... - odwzajemniłam uśmiech.
- Tęskniłem za tobą - szepnął.
- I ja za tobą też - odszepnęłam. - Nawet nie wiesz jak bardzo.
- Chyba jednak wiem.

   Nasze twarze znajdowały się na tym samym poziomie. Wiedziałam co za chwilę może stać. I chciałam żeby to się stało, naprawdę chciałam.
   Niall delikatnie musnął swoimi ustami moje usta. Tak.
   Pocałował mnie.
   O mój Boże.

- A teraz mi wybaczysz? - wyszczerzył swoje irytująco proste i białe zęby w uśmiechu. On był aż zbyt idealny.
 
   Chciałam jakoś mu odpowiedzieć, ale zabrakło mi języka w gębie. Dlatego tylko uśmiechnęłam się i pokiwałam głową.

A.♥

poniedziałek, 14 października 2013

Niall. 2

Dzień dobry!
Dzisiaj poniedziałek, Dzień Nauczyciela, 14 października 2013 roku. Jestem sobie chora, mam zdarte gardło, więc.. Piszę.
KLIK.♥


Niall:

- Poczekaj! - krzyknąłem. - Zostawiłaś coś!

   W ręce trzymałem pęk kluczy, które wypadły jej z ręki gdy zaczęła biec. Dlaczego uciekała? Bała się mnie? A może bała się Harry'ego? Przestraszyliśmy ją?
   Nie zastanawiając się długo, zacząłem biec za nią. Musiałem się strasznie wysilić, żeby nie zgubić jej w tłumie ludzi. Uroki Londynu...
   Jej ciemne włosy mignęły mi przed oczami. Wybiegła na ulicę? Co ona robi, chce się zabić?!
   Pobiegłem za nią i zacząłem krzyczeć żeby uważała, żeby wróciła na chodnik, ale ona mnie nie słyszała. A może tylko udawała że nie słyszy?
   Zanim zdążyłem do niej podbiec i ją zatrzymać, usłyszałem trzask, krzyk i charakterystyczny gruchot łamanych kości. Spojrzałem na ulicę. Leżała na niej chuda, czarnowłosa dziewczyna, przygnieciona kołami ciężarówki.
   O mój Boże.
   To nie może być ona.
   To nie może być...
   To ona.

   Wyciągnąłem z kieszeni telefon i drżącymi palcami wstukałem numer na pogotowie. Jeden sygnał... Drugi... Trzeci... Cholera jasna, czy oni nie mogą odbierać szybciej?

- Pogotowie ratunkowe, tak, słucham?
- Zdarzył się wypadek - wydukałem. - Dziewczynę przejechała ciężarówka. Jest ciężko ranna, chyba nie przytomna.
- Proszę sprawdzić czy oddycha.

   Zacząłem się przepychać przez tłum gapiów, próbując jak najszybciej dostać się do drobnego ciała dziewczyny.

- Odsuńcie się! - wrzasnąłem. - To nie jakiś cyrk, nie ma tu nic ciekawego do oglądania!

   Mimo wszystko, ludzie nadal stali jak krowy i gapili się na nieprzytomną dziewczynę.

- Jesteście głusi, czy co?! Odsunąć się! - usłyszałem za sobą krzyk Harry'ego.
- Dzięki - szepnąłem.

   Chłopak skinął głową i zaczął torować mi drogę przez tłum. Jeszcze tylko kilka metrów i będę przy niej. Pomogę jej.

- Proszę pana? - usłyszałem głos kobiety w słuchawce. - Oddycha?
- Już sprawdzam - sapnąłem i podszedłem do dziewczyny.

   Położyłem głowę na jej klatce piersiowej, jednocześnie patrząc na jej twarz. Tak bardzo chciałem usłyszeć jej miarowy, spokojny oddech... Ale nie usłyszałem nic.

- Nie oddycha - szepnąłem do słuchawki.
- Potrafi pan udzielać pierwszej pomocy panie...
- Horan - odparłem.
- Horan?
- Tak - potwierdziłem.
- Proszę podać mi adres.
- To jest... Inglebert Street 208 - wydukałem.
- Postaramy się przyjechać jak najwcześniej - odparła kobieta i rozłączyła się.

   Nigdy w życiu tak się nie bałem. Nigdy.
   Minuty zdawały się ciągnąć w nieskończoność. Uparcie próbowałem reanimować dziewczynę, starając się ze wszystkich sił. Na marne.

- Błagam, oddychaj - szlochałem jej do ucha.

   Tłum ludzi patrzył na mnie zafascynowany. Niektórzy byli aż tacy durni, że wyjęli telefony i zaczęli robić mi zdjęcia. Normalnie pewnie bym na nich nakrzyczał i kazał im sobie pójść... Ale teraz cieszyłem się z tego, że przynajmniej mi nie przeszkadzają.

- Jak z nią, Horan? - spytał Harry, klękając obok mnie na ziemi.
- Bez zmian - wydukałem, miarowo naciskając rękami na klatkę piersiową dziewczyny.
- Karetka już jedzie - powiedział, a jego słowa potwierdziło wycie syreny gdzieś w oddali. - Ona przeżyje, prawda?
- Musi przeżyć...


   Karetka przyjechała i zatrzymała się na ulicy. Zaraz za nią stanął radiowóz policyjny. Ze środka wysypali się sanitariusze, niosący w rękach rozkładane nosze. Podbiegli do dziewczyny i szybko sprawdzili jej puls. Potem zaczęli szeptać coś między sobą, odpychając mnie od niej.

- Bierzemy ją do szpitala - powiedział jeden z ratowników. - Póki jeszcze nie jest za późno.

   Za późno? To znaczy że ona umiera?

- Mogę jechać z wami? - spytałem.
- Myślę że najpierw policjanci będą chcieli panu zadać kilka pytań - próbował mnie zbyć.
- To może poczekać. Naprawdę chciałbym być teraz z nią.
- Kim pan jest dla poszkodowanej?
- Jestem jej chłopakiem - skłamałem. - Właściwie narzeczonym.

   Harry spojrzał na mnie zdziwiony, ale nie odezwał się ani słowem i chwała mu za to. Ratownicy wymienili między sobą kilka zdań, po czym zwrócili się do mnie.

- Skoro tak, może pan jechać z nami. Jak się nazywa poszkodowana? - spytali.

   O cholera... Wpadłem. Myśl Horan, myśl... Harry zaczął chichotać, przez co nie mogłem się skupić nawet na wymyśleniu jakiejś sensownej odpowiedzi.

- [T.I.] [T.N.] - wypaliłem. Było to jedyne imię które do niej pasowało i jakiś dziwny głos w mojej głowie podpowiadał mi że się nie mylę.
- Dobrze. Dobrze, dobrze - mruknął ratownik i zaczął zapisywać coś w notatniku, podczas gdy dwóch innych zanosiło nosze z [T.I.] do karetki. - Proszę wsiadać - polecił, po czym sam ruszył w stronę ambulansu.

[T.I.]

   Dzisiaj ciemność miała kolor mocnej kawy i cuchnęła szpitalem. Poza tym było w niej duszno i nieprzyjemnie. Mokre ubrania przylepiły mi się do skóry, skołtunione włosy opadały mi na ramiona, sprawiając że było mi jeszcze goręcej. Nie chciałam być w tej ciemności, ale nie potrafiłam z niej wyjść.
   Po chwili zobaczyłam światełko, które było jaśniejsze niż przedtem. Cieplejsze. Bardziej bezpieczne.
   Kiedy zaczęłam iść w jego stronę, nie uciekało, tylko przybliżało się do mnie, tak jakby chciało się ze mną spotkać. Tak jakby czekało na mnie.

- Jak się nazywasz? - spytałam światełka, które było już na wyciągnięcie ręki.
- Niall - odpowiedziało i zamigotało. - A ty?
- Jestem [T.I.], ale możesz nazywać mnie Klementyna.
- Klementyna? - zaśmiało się światełko ukazując proste białe zęby.
- Od kiedy światełka mają zęby? - zmieniłam temat, wyciągając do niego rękę.

   Chciałam dotknąć światełka, ale bałam się że zniknie. Jednak pragnienie było silniejsze ode mnie. Myślałam, ba, byłam przekonana, że moja ręka natrafi na próżnię. Ale nie. Moje palce dotknęły czegoś ciepłego, trochę szorstkiego i okrągłego.

- Nie jestem światełkiem - zaśmiało się światełko. A może jednak nie-światełko? - Sama zobacz.

   Niechętnie rozchyliłam powieki, najpierw jedną, potem drugą. Zobaczyłam że nade mną pochyla się ten chłopak od pączka. Niall. Trzymałam go za policzek. Zrobiło mi się głupio, gdy pomyślałam o tym jakie brednie mogłam do niego mówić przez sen...
   Zaraz... Gdzie jestem?

- Jesteś w szpitalu - Niall odpowiedział na moje niezadane pytanie. - Masz połamane żebra, lewą nogę i pęknięty lewy nadgarstek, oprócz tego dość porządny wstrząs mózgu i rozciętą głowę... Ale żyjesz - wyrzucił z siebie jednym tchem.
- Żyję - powtórzyłam. - I całe szczęście. Nie wybaczyłabym sobie gdybym przegapiła sobotni odcinek Simpsonów.

   Niall zarechotał i delikatnie ścisnął moją dłoń, która nadal spoczywała na jego policzku.

- Chyba już dochodzisz do siebie.
- Możliwe - odparłam. - Jestem głodna.
- Zawołać kogoś? - spytał. Chciałam pokiwać głową, ale gdy tylko nieznacznie nią poruszyłam, poczułam tępy ból w czaszce.
- Tak, poproszę - uśmiechnęłam się niemrawo. Niall wyszedł na korytarz, krzyknął coś, po czym wrócił i usiadł z powrotem na swoim miejscu: na krześle, zaraz przy moim łóżku. - Dlaczego tu ze mną siedzisz? Przecież cię nie znam. I ty też mnie nie znasz.
- Ja... - zająknął się i podrapał po głowie. Wyglądał uroczo gdy tak robił. - Nie wiem. Po prostu chciałem, okej?
- Okej... - mruknęłam, chociaż jego odpowiedź nie zaspokoiła mojej ciekawości.
- Co ci się śniło? - spytał, zmieniając temat.
- Nic takiego. Po prostu ciemność i światło. To co zawsze.
- I ja byłem światełkiem? - zaśmiał się.

   Zmarszczyłam czoło. To nie było śmieszne. To było... krępujące. Niall widząc moją minę zamilkł.

- Przepraszam. To nie jest dobra pora na żarty, ale stwierdziłem że skoro ty...
- Jest w porządku - odparłam. - Kiedy wrócę do domu?
- Myślę że za jakieś dwa tygodnie, nie wiem dokładnie - mruknął.

   Uśmiechnęłam się i złapałam go za dłoń.

- Będziesz tu ze mną siedział? - spytałam. - Tak długo aż stąd wyjdę?

   Cisza.

- Cholera, to było głupie. Nie znamy się, wiem. Nie musisz nic dla mnie robić, przepraszam za to pytanie. Zapomnij o tym, o nic nie pytałam - pisnęłam.
- Będę - powiedział krótko i ścisnął moją dłoń.

A.♥

niedziela, 13 października 2013

Niall. 1

Mój tato powiedział mi kiedyś, że jeśli coś naprawdę kochasz, to nigdy nie przestajesz tego robić. Nie przejmujesz się opinią innych, ani tym że ci to nie wychodzi.
No więc... Piszę.
KLIK.♥


   Było ciemno. To była najciemniejsza ciemność jaką w życiu widziałam. Czarna jak smoła. Nieprzenikniona. Czyżby?
   Gdzieś na końcu korytarza migotało małe, słabe światełko. Swoim ciepłym blaskiem mówiło: chodź do mnie, tutaj będziesz bezpieczna. Zaufałam mu, bo wydawało się być takie niewinne. Takie dobre. Myślałam że mnie uratuje.
   Zaczęłam iść w jego stronę, uważając by nie stracić równowagi. Powolutku, krok za krokiem zbliżałam się do mojego wymarzonego Edenu. Jeszcze tylko trochę. Kilka metrów.
   Mimo że cały czas szłam w stronę światełka, ono uciekało przede mną i nadal było tylko czymś nierzeczywistym, jakąś pomyłką, błędem. A przecież tak bardzo je kochałam.

- Światełko - wyszeptałam. - Chodź do mnie, proszę. Nie zrobię ci krzywdy.
- To ja mogę zrobić ci krzywdę - odpowiedziało światełko i uciekło wgłąb ciemności.
- Ty? - zdziwiłam się. - Przecież jesteś takie ciepłe, miłe i bezpieczne.
- Nic nie jest tym, na co wygląda.
- Nie jesteś światełkiem?
- Jestem. Rzecz w tym, że nie takim, jakim chciałabyś żebym był - tym razem zamiast melodyjnego głosu światełka usłyszałam chrapliwy, niski rechot.

   Przestraszyłam się. Stanęłam w miejscu, nadal patrząc na światełko, które świeciło coraz słabiej.

- Nie odchodź - poprosiłam, wyciągając do niego rękę. - Boję się ciemności.
- Nie boisz się ciemności. Boisz się jedynie braku światła.

***

   Obudziłam się zlana potem. Miejsce obok mnie jak zwykle było puste. Nie wiem czy kiedykolwiek zdołam się do tego przyzwyczaić.
   To takie dziwne. Przez ponad pół roku marzyć o tym, że na miejscu obok ciebie pojawi się ktoś kogo kochasz i z kim chcesz spędzić resztę swojego życia. Przez kolejne pół roku niedowierzać, że ten ktoś naprawdę leży obok ciebie. Przez kolejne pół mieć pewność że tak będzie już zawsze. A potem nagle coś przychodzi, zabiera ci go i sprawia że znowu musisz się przyzwyczaić do tego że go nie ma.

- Nienawidzę zmian - szepnęłam do siebie.

   Włączyłam lampkę nocną i rozejrzałam się po pokoju. Wyglądał zupełnie tak jak zazwyczaj: jasnozielone ściany, brązowe meble, duże okno, ściana oklejona ulubionymi zdjęciami i cytatami. Odetchnęłam z ulgą. Spojrzałam na nasze wspólne zdjęcie. Byliśmy na nim tacy szczęśliwi, uśmiechnięci od ucha do ucha, nieświadomi tego, co mogłoby się stać. Nieświadomi tego co się stanie. Tego co JUŻ się STAŁO.
   Kosmyk włosów opadł mi na czoło. Podniosłam rękę do góry by odgarnąć go za ucho i wtedy poczułam jak coś ciepłego i klejącego spływa po moim przedramieniu. Krew.

- Cholera.

   Myślałam że te rany już się wyleczyły. Spojrzałam na nie i jęknęłam. Przypominały mi o tobie. Niezdarnie zwlekłam się z łóżka i poszłam do łazienki. Stanęłam przed lustrem i spojrzałam na swoją wychudzoną twarz. Nie wyglądałam zdrowo. Zdecydowanie powinnam więcej jeść.
   Jedzenie. Na tą myśl mój żołądek skurczył się boleśnie.
   Odkręciłam kurek z ciepłą wodą i zaczęłam powoli przemywać rany, zmywać zaschniętą krew z przedramienia i dłoni. Nie bolało, ale samo patrzenie na to sprawiało mi ból, chyba nawet bardziej psychiczny niż fizyczny.
   Dlaczego nie może cię tutaj być? Dlaczego nie możesz mnie przytulić i powiedzieć że mnie kochasz? Pomyślmy.. dlatego że ciebie już nie ma?
   Wyszłam z łazienki i spojrzałam na zegarek wiszący w korytarzu. Wskazywał 17:44. Przez moment faktycznie mu wierzyłam, dopóki nie przypomniałam sobie że nie działa od jakichś pięciu miesięcy. Odkąd ciebie nie ma.
   Wróciłam do pokoju. Według mojego telefonu było już wpół do siódmej. Czas wstawać. Najwyższy czas.
   Stanęłam przed szafą i wyciągnęłam z niej kilka przypadkowych rzeczy. Czarne legginsy, długa czarna bluzka, jeansowa koszula. Wciągnęłam na siebie ubrania i przejrzałam się w lustrze. Nie podobało mi się to co widziałam. Zbyt wystające kości biodrowe, policzkowe i obojczykowe, trupio blada skóra, podkrążone oczy. Jak zombie.
   Po raz kolejny wyszłam z pokoju, ale tym razem skierowałam się do kuchni w której śmierdziało przeterminowaną żywnością. W zlewie piętrzyły się stosy niepozmywanych naczyń, po blatach chodziły karaluchy. To wszystko wyglądało... Okropnie.
   Wśród brudnych naczyń znalazłam jedną względnie czystą szklankę. Nalałam do niej wody i szybko wypiłam, starając się nie myśleć o tym co mogło po niej chodzić.
   Jednak nawet woda nie była w stanie zaspokoić mojego głodu. Ostrożnie podeszłam do lodówki i uchyliłam drzwiczki. W środku znajdowało się kilka zepsutych jajek, butelka przeterminowanego mleka i coś, co pewnie kiedyś było pomidorem.

- Trzeba zrobić zakupy - mruknęłam. Ostatnio często rozmawiam sama ze sobą.

   Ze stosu ubrań znajdującego się na stole w "salonie" wyciągnęłam portfel. Zajrzałam do środka i omal nie zaczęłam tańczyć z radości gdy znalazłam w środku baknot dziesięciofuntowy. Szybko wciągnęłam na siebie wytartą wojskową kurtkę i tenisówki i wyszłam na dwór.
   Do sklepu nie było daleko. Wystarczyło przejść przez kilka przecznic i kawałek parku i już było się na miejscu. Szłam sobie spokojnie przez miasto, próbując ignorować ciekawskie spojrzenia ludzi. Nie potrzebowałam litości. Potrzebowałam jedzenia.

- Przepraszam... - usłyszałam nieśmiały męski głos.

   Odwróciłam się i zobaczyłam niewysokiego niebieskookiego blondyna, trzymającego w ręce pudełko pączków i kubek kawy ze Starbucksa. Kiedyś też kupowałam tam kawę. Ale to było zbyt dawno bym mogła jeszcze pamiętać jej smak.

- Tak? - spytałam.
- Nie widziałaś może wysokiego chłopaka z kręconymi brązowymi włosami? Był ubrany w czerwoną koszulę w krat...
- Nie - odparłam i ruszyłam dalej przed siebie.
- Poczekaj! - usłyszałam krzyk blondyna. - A trochę niższego bruneta z wytatuowanym jeleniem też nie widziałaś?
- Nie.
- A chłopaka z papierosem w czarnej skórzanej kurtce?
- Nikogo nie widziałam - burknęłam. - Nawet jeśli, to nie zwróciłam na nich uwagi.
- Okej... Dobra.. Już ci nie przeszkadzam - mruknął. Zrobiło mi się głupio, że go tak potraktowałam.
- Przepraszam - szepnęłam. - Jestem głodna i nie wiem co ze sobą zrobić.
- Głodna? - spytał. Skinęłam głową.

   Chłopak uśmiechnął się i wyjął z pudełka jednego pączka, oblanego pysznie wyglądającą czekoladą i posypanego kolorową posypką.

- Proszę, trzymaj - uśmiechnął się i wyciągnął rękę z pączkiem w moją stronę.

   A ja stałam i patrzyłam na niego jak zaczarowana. Kim on jest? Spotyka zupełnie obcą mu osobę na ulicy, która w dodatku jest dla niego niemiła, a gdy mówi że jest głodna, to tak po prostu daje jej pączka?

- Jesteś nienormalny - stwierdziłam.
- A ty bardzo miła - obruszył się, ale nie cofnął ręki, a z jego twarzy nie zniknął uśmiech. - Masz, zjedz. Jesteś strasznie wychudzona.
- Wiem - odparłam i wzięłam od niego pączka. - Dlaczego mi go dałeś? - spytałam.
- Dlatego że ty potrzebowałaś go bardziej niż ja.

   Te słowa w jego ustach brzmiały tak szczerze... Uśmiechnęłam się i delikatnie polizałam językiem czekoladę na wierzchu wypieku.

- Dziękuję - wyszeptałam.
- Nie ma za co - odparł chłopak.

   Staliśmy przez chwilę patrząc na siebie i nic nie mówiąc.

- O Niall, tu jesteś! Szukaliśmy cię! - krzyknął chłopak w loczkach, o którego wcześniej pytał blondyn.
- Hej Harry - odparł Niall. - Coś mnie zatrzymało.
- Chyba ktoś - poprawił go Harry. - Jak się nazywa? - zapytał, ale nie zdążyłam odpowiedzieć.

   Odwróciłam się na pięcie i ruszyłam biegiem stronę domu, byleby znaleźć się jak najdalej blondyna i jego kolegi.

- Poaczekaj! - usłyszałam krzyk Nialla. - Zostawiłaś coś!

   Ale ja już go nie słuchałam. Biegłam dalej przed siebie. Nie chciałam tam dalej być. Nie chciałam z nikim rozmawiać. Nie. Nie. Nie.
   Biegłam przez ulicę, mijając stojące na niej auta, próbując jakoś unikać tych jadących. Do domu już niedaleko. Jeszcze tylko kilka kroków.
   Byłam taka słaba. Wszystko mnie bolało. Dostałam zadyszki. W pewnym momencie poczułam gwałtowne szarpnięcie do tyłu i tępy ból w czaszce. Przed oczami mignęły mi światła samochodu, a potem była ciemność.
   Oddychaj [T.I.]. Oddychaj. Wdech, wydech. No dalej, robiłaś to od urodzenia. Teraz też dasz radę. To nie takie trudne. Wdech. Wydech.
   Nie dam rady.

A.♥

poniedziałek, 7 października 2013

Zayn. ♥ 3

Hejka hej. :*
Dzisiaj PONIEDZIAŁEK, dzień samobójców. I czuję się naprawdę fatalnie, nie wiem dlaczego. Mimo wszystko mam dla Was tą 3 część i przepraszam że robiłam Wam taką nadzieję na scenę +18, której ostatecznie nie napisałam, może napiszę w 4 części, nie wiem. Oprócz tego, szykuję dla Was małą niespodziankę, mam nadzieję że Wam się spodoba. :*
+ dzięki za motywację W. A. M. :*
Soudtrack do wyboru:
Over Again
Heart Attack
Change My Mind


   Pozostałe lekcje okropnie mi się dłużyły. Cały czas myślałam o Zaynie i o tym wszystkim co moglibyśmy robić w jego gabinecie. Sami.
   Cholera jasna, ogarnij się [T.I.]!

- Widzę, że panna [T.N.] zupełnie nie wie o czym rozmawiamy, dlatego jestem zmuszony postawić ci ocenę niedostateczną - usłyszałam sarkastyczny ton naszego nauczyciela angielskiego.
- Przepraszam - wybąkałam i spuściłam głowę.
- Trzeba było uważać, młoda damo.

   "Młoda damo"? Naprawdę?
   Z utęsknieniem spojrzałam na zegar wiszący nad głową nauczyciela. Z moich obliczeń wynikało, że do dzwonka zostało niecałe pięć minut.

- Tak, tak, tak! - szepnęłam i zaczęłam się kręcić na krześle. Hayley siedząca obok mnie posłała mi rozbawione spojrzenie.

   Zbyłam ją i jeszcze raz wlepiłam wzrok w zegar.
   Tik. Tak.
   Tak bardzo cieszyłam się na spotkanie z Zaynem, jednocześnie cholernie się go obawiając.

Zayn:

   Trzy minuty po dzwonku drzwi do mojej klasy otworzyły się i stanęła w nich [T.I.]. Była taka idealna. Taka piękna. Taka cudowna. Uśmiechnęła się na mój widok.

- Hej - szepnęła cicho i podeszła do mojego biurka, stawiając na nim swoją torbę.
- Cześć - odpowiedziałem i odwzajemniłem uśmiech.
- Po co miałam przyjść?
- Chciałem.. pogadać.

   Gdy [T.I.] usłyszała te słowa, zaczęła niecierpliwie tupać nogą.

- O czym? - spytała i popatrzyła na mnie wyczekująco.
- O nas - wyszeptałem.

   [T.I.] przycupnęła na ławce z rękami skrzyżowanymi na piersi i pokiwała głową. Bałem się jej odpowiedzi. Wiem, że nie znamy się długo, że ja jestem jej nauczycielem, że mogę dla niej nic nie znaczyć, ale mimo tego miałem malutką nadzieję, że może jednak mnie nie odtrąci. Że może będzie chciała ze mną być.

- Myślałam że zwabiłeś mnie tu po to żeby się ze mną pieprzyć - powiedziała w końcu. Taki dobór słów nie pasował do wrażliwej i poukładanej [T.I.] jaką znałem. A może po prostu wymyśliłem.
- Chciałbym się z tobą pieprzyć - odpowiedziałem i mrugnąłem do niej. - Ale tylko jeśli ty też będziesz tego chciała.
- Tylko że ja tego chyba chcę - szepnęła i popatrzyła na mnie.

   Cóż.. Takiego obrotu sprawy się nie spodziewałem. Znamy się zaledwie od... tygodnia? Nawet jak dla mnie to trochę za szybko.

- Aha - wydukałem. Zazwyczaj w takich sytuacjach to dziewczyny były zakłopotane, nie ja.
- Ale boję się, wiesz? - szepnęła. - Boję się że po prostu mnie wykorzystasz. Pomyślałam sobie, że może to wszystko to po prostu jedna wielka gra. Chcesz rozkochać mnie w sobie, przelecieć, a potem zostawić, w międzyczasie kompletnie niszcząc mi życie.
- Nigdy bym...
- ... tego nie zrobił? - dokończyła za mnie. Przytaknąłem.
- Posłuchaj [T.I.], nie jestem taki, że rozkochuję w sobie byle kogo. Może kiedyś tak było, kiedyś byłem z kobietami tylko dla "przyjemności" - nakreśliłem palcami cudzysłów. - Tylko po prostu jak zobaczyłem ciebie... Pomyślałem sobie, że to wszystko nie miało sensu. Że ja chciałbym być z tobą.
- Mam nadzieję że zdajesz sobie sprawę z tego, jak idiotycznie to brzmi.

   Zabolało. Pierwszy raz przed kimkolwiek się otworzyłem i pierwszy raz zostałem tak potraktowany.

- Po co kazałeś mi zerwać z Dylanem? Dlaczego wmawiałeś mi że jest niebezpieczny?
- Dlaczego zadajesz tak dużo pytań?! - krzyknąłem, łapiąc się za głowę.
- Bo chcę wiedzieć na czym stoję - powiedziała zaskakująco spokojnie.
- Okej - wyszeptałem. - Okej. Przed chwilą powiedziałem ci dokładnie to, co naprawdę czuję. To ci nie wystarcza? - spojrzałem na nią z nadzieją.

   Nie odpowiedziała, tylko stanęła naprzeciwko mnie i delikatnie chwyciła mnie za dłoń. Jej ręce były zimne i dziwnie kontrastowały z moim rozgrzanym ciałem. Uśmiechnąłem się i spojrzałem jej w oczy. Jak mogła pomyśleć, że chciałbym ją wykorzystać?

- Wiesz, że nie możemy być razem, prawda?
- Wiem... - odparłem. - Ale jak będziemy chcieli, to damy radę.
- Jeśli ktokolwiek się dowie, będziemy oboje mieli przechlapane - mówiła dalej. - Nie żartuję. Poza tym, praktycznie się nie znamy i nie wiem czy jest jakikolwiek sens ryzykować tak wiele, kiedy nic o sobie nie wiemy.
- Proszę, pozwól mi chociaż spróbować - jęknąłem i mocniej ścisnąłem jej dłoń.
- Boję się - odparła.
- Wiem.. Rozumiem.. Ale daj mi jedną szansę. Daj mi się poznać. Daj mi się pokochać.
- Zayn... ja... - zająknęła się i oparła głowę na moim ramieniu. - Nie wiem. Możemy spróbować. Ale jeśli coś pójdzie nie tak, proszę, nie miej mi tego za złe. Nadal staram się unikać Dylana.
- Zerwij z nim.
- Tak jakby to było takie łatwe - prychnęła i odsunęła się ode mnie. - Tylko proszę, nie zrób mi krzywdy, dobrze?
- Dobrze - szepnąłem i przyłożyłem usta do jej skroni. - Teraz cię pocałuję, zgadzasz się?

   [T.I.] kiwnęła głową. Pochyliłem się i delikatnie musnąłem ustami jej wargi, próbując zrobić to najlepiej jak potrafiłem. Przeczesałem palcami jej długie, błyszczące włosy, a potem niechętnie rozłączyłem nasze wargi.

- Damy radę? - spytała, zabierając swoją torbę z mojego biurka.
- Na pewno - uśmiechnąłem się. - Nie mamy innego wyjścia.

A.♥

sobota, 5 października 2013

Zayn. ♥ 2

Hej.
Nie wiem jak tego dokonałam, ale wreszcie udało mi się napisać drugą część i... UWAGA, BĘDZIE TEŻ TRZECIA Z WYMARZONĄ PRZEZ 80% OSÓB KOMENTUJĄCYCH TEGO BLOGA, SCENĄ +18 <OKLASKI>
Naprawdę, okropnie przepraszam że musieliście na to czekać ponad miesiąc (!). Ja po prostu nie wiem jak to się stało, że w ogóle nie potrafiłam niczego napisać. Dlatego właśnie ta część wygląda tak jak wygląda i nie mogę powiedzieć że jestem z tego powodu zadowolona.
Mimo wszystko, jestem, dodaję, kocham Was całym serduszkiem. ♥
KLIK.♥


   "Mów mi Zayn"? Czy on sobie żartuje? Przecież to mój nauczyciel i nie mam z nim nic wspólnego. I nie chcę mieć. Mimo wszystko zaczęłam się zastanawiać nad jego słowami. O co mu mogło chodzić z tym że Dylan nie jest dla mnie odpowiedni? Że mnie skrzywdzi?
   Przez cały dzień się nad tym zastanawiałam. Z powodu kilku słów wypowiedzianych przez mojego NAUCZYCIELA, nie potrafiłam się na niczym skupić. W mojej głowie cały czas rozbrzmiewały jego dziwne słowa. "Zerwij z Dylanem. To nie jest chłopak dla ciebie."... Co miał na myśli, mówiąc że Dylan nie jest dla mnie? Że to ja nie zasługuję na niego, czy raczej on na mnie?

- [T.I.]... - usłyszałam niepewny głos mojej mamy. - Co się dzieje? - spytała zatroskana, patrząc na mnie swoimi głębokimi zielonymi oczami, których oczywiście nie miałam prawa po niej odziedziczyć.
- Nic.. - odpowiedziałam wymijająco. - Co miałoby się stać?
- Mówię do ciebie od dziesięciu minut, a ty nie reagujesz...

   Naprawdę jest aż tak źle?

- Przepraszam - powiedziałam w końcu i uśmiechnęłam się niepewnie.
- Skoczysz do sklepu? - spytała i nie czekając na moją reakcję wepchnęła mi do ręki listę zakupów i banknot dwudziestofuntowy.
- A mam wyjście? - zaśmiałam się. Mama nie odpowiedziała, tylko pokręciła głową.

   Wyszłam z domu i skręciłam w prawo, kierując się w stronę najbliższego supermarketu. Jest dopiero dziewiętnasta, a na dworze i tak już panuje półmrok. Latarnie oświetlają drogę mlecznym światłem, zmieniając zwykle ruchliwą ulicę w malowniczą scenerię żywcem wyjętą z jednego z tych tępych melodramatów, które kocha oglądać moja mama.
   Gdy już powoli zbliżałam się do sklepu, usłyszałam jakiś głos wołający moje imię. Odwróciłam się i zobaczyłam... pana Malika?

- Cześć [T.I.] - powiedział, podchodząc do mnie.
- Dzień... dobry wieczór - zająknęłam się.
- Mówiłem ci przecież, żebyś zwracała się do mnie po imieniu - uśmiechnął się, przygryzając dolną wargę. Dlaczego on musi być taki cholernie seksowny?
- Przepraszam panie Ma... Zayn - poprawiłam się, patrząc na niego z ukosa. - A teraz wybacz że cię opuszczę, ale muszę iść do sklepu.
- Pójdę z tobą.
- Nie musisz - odpowiedziałam, chyba trochę zbyt oschle. - Jesteś moim nauczycielem, nie chcę żeby o nas mówili - dodaję i odchodzę w stronę sklepu.
- Chcę być kimś więcej! - usłyszałam z oddali jego głos i miałam. szczerą nadzieję, że się przesłyszałam.

***

   Rano obudziłam się z ogromnym bólem głowy. Śnił mi się Zayn i jego cudowne, przenikliwe, głębokie i bardzo brązowe oczy. Uciekałam przed nim. Krzyczał. Ostrzegał mnie przed czymś, a ja go nie słuchałam i biegłam dalej przed siebie.

- Boże - szepnęłam do swojego odbicia w lustrze. - Dobra [T.I.], ogarnij się, przecież to po prostu twój nauczyciel. Nie ma szans że on coś do ciebie czuje, prawda?
- Prawda - usłyszałam rozbawiony głos mojego taty.

   Stał oparty o framugę drzwi i przyglądał mi się z fascynacją. Na moje policzki natychmiast wstąpił rumieniec. Cholera. Co za kompromitacja.

- Dylan już czeka - oznajmił, wskazując ręką na zegarek.
- Powiedz mu, że się przejdę.
- Ale jest niecałe dziesięć stopni...
- Po prostu mu to powiedz, dobrze? - poprosiłam go jeszcze raz.

   Tato odchrząknął znacząco i głośno wypuścił powietrze z płuc. Czy ta sytuacja naprawdę jest aż tak bardzo zabawna?

- No dobra - odpowiedział w końcu. - Podwieźć cię?

   Uśmiechnęłam się w ramach odpowiedzi, mając nadzieję że prawidłowo odczyta moją aluzję.

- Bądź gotowa za dwadzieścia minut.
- Dzięki tato, kocham cię - powiedziałam i uśmiechnęłam się jeszcze szerzej. Poczułam śmieszne pieczenie w kącikach ust.
- Myślałem że kochasz tego swojego pana z plastyki. Jak on ma? Malik? - no tak.. dzień bez dokuczania [T.I.] dniem straconym.

   Pusściłam jego uwagę mimo uszu i poszłam do łazienki, żeby się ubrać.

   Dwadzieścia minut później siedziałam z tatą w samochodzie, a on oczywiście nie raczył mi odpuścić, i przeprowadził ze mną wywiad środowiskowy. Wyrzucał z siebie pytania z prędkością karabinu maszynowego, a ja próbowałam go zbywać.

- Dlaczego nie chciałaś jechać z Dylanem? - spytał po jakimś czasie.
- Zayn mnie przed nim ostrzegał.
- Zayn? - zdziwił się i uniósł do góry jedną brew, co wyglądało.. dziwnie.
- Pan Malik - poprawiłam się. Dlaczego właściwie ja mu to wszystko mówię?
- Czyli jednak chodzi o niego...
- Nie - zaprzeczyłam szybko. - Chociaż myślę że może mieć rację.
- W jakim sensie?
- Mówiąc że Dylan może zrobić mi krzywdę.
- Kochanie, każdy może zrobić ci krzywdę - odpowiedział filozoficznie. - Tylko że niektórzy będą robić to celowo, inni nieświadomie. I uważam że Dylan należy do tych drugich - puścił mi oczko.

   I ja też tak uważam. Poprawka, uważałam.

- Myślę że ten cały Malik chce ci zamotać w głowie, po to żebyś mu zaufała i się z nim przespała - stwierdził, gdy podjeżdżaliśmy pod szkołę.
- Mam nadzieję że nie robi tego tylko dlatego.
- Uważaj na siebie - powiedział na pożegnanie i odjechał, zostawiając mnie smutną i rozdartą.

   Dobra.
   Weszłam do szkoły i przywitałam się po kolei ze wszystkimi osobami które znam. Na końcu korytarza zobaczyłam Dylana. Dobry Boże, tylko nie to. Czym prędzej uciekłam w drugą stronę, byleby jak najszybciej zniknąć z jego pola widzenia. Co chwilę oglądałam się za siebie, sprawdzając czy Dylan przypadkiem za mną nie idzie, ale nigdzie go nie zauważyłam. Tak samo jak nie zauważyłam Zayna, na którego wpadłam kilka sekund później.

- Boże, tak bardzo pana przepraszam, wszystko w porządku? - wyrzuciłam z siebie jednym tchem.
- Żyję - powiedział mulat i zaczął powoli rozmasowywać dłonią kark.
- Przepraszam...
- W porządku [T.I.]. Przyniosłem coś dla ciebie - szepnął prosto do mojego ucha, wpychając mi w rękę coś twardego. - Słyszałem że zawsze zapominasz śniadania.
- Dziękuję - wydukałam i spojrzałam na swoje ręce.

   Zayn przyniósł mi mój ulubiony jogurt i dwie małe brzoskwinie. Tylko skąd on wiedział, że akurat to lubię najbardziej?

- Nie musiałeś - odezwałam się w końcu, przerywając niezręczną ciszę między nami.
- Chciałem - odpowiedział i posłał mi jeden ze swoich najpiękniejszych uśmiechów. - Naprawdę [T.I.], nie ma za co.

   Nie lubię go.
   Nie lubię.
   I wcale mi się nie podoba.
   To tylko mój nauczyciel.

- Zayn... - wyszeptałam, zaskakując tym nie tylko Malika, ale też samą siebie.
- Tak [T.I.]? - odszepnął i delikatnie dotknął palcem wskazującym mojego policzka. Przeszedł mnie dreszcz.
- Powinnam już iść, zaraz spóźnię się na pierwszą lekcję.
- Ale przecież.. - zaczął, ale ja byłam już w połowie drogi do klasy i nie oglądałam się za siebie.

***

   Na plastyce usiadłam możliwie jak najdalej od biurka Zayna. Przez całą lekcję starałam się ignorować jego natarczywe spojrzenia, ale, cholera, nie mogłam! Za każdym razem gdy czułam na sobie jego wzrok, moje policzki oblewał rumieniec i nie mogłam się na niczym skupić.
   Malik rozdał nam farby olejne i rozpuszczalnik, a następnie kazał jakiemuś grubszemu chłopakowi zawiesić na tablicy potężną starożytną budowlę. 

- Dzisiaj nie liczę na waszą kreatywność - rzucił Zayn nonszalanckim tonem. Klasa zachichotała. - Uwaga: trzy, dwa, jeden, malujemy! Jeśli ktoś potrzebuje pomocy, proszę się zgłaszać, o tak - powiedział, a potem uniósł do góry dłoń. W klasie znowu rozległy się chichoty.

   Niecałe pięć minut później do góry powędrowało około piętnaście rąk, co nasz 'nauczyciel' oczywiście musiał skomentować. Ze stoickim spokojem podchodził to wszystkich po kolei i pokazywał im co powinni poprawić oraz chwalił to, co wychodziło im dobrze. 
   Przez cały ten czas zamiast skupiać się na swojej pracy, zachłannie obserwowałam Zayna i niechcący nawiązałam z nim kontakt wzrokowy. On... oblizał się? A potem podszedł do mnie i stanął obok mnie tak blisko, że stykaliśmy się biodrami. 

- No proszę, co my tu mamy - szepnął mi do ucha i obrzucił wzrokiem sztalugę pokrytą jedynie kilkoma kolorowymi plamami. - Powinnaś zająć się malowaniem, inaczej będę zmuszony wstawić ci jedynkę, nawet jeśli fakt że się na mnie gapisz znacznie bardziej mi się podoba. 

   W reakcji na jego słowa oczywiście oblałam się rumieńcem. 

- Przyjdź do mojego gabinetu po lekcjach - polecił. 
- Nie mogę, mam ważniejsze rzeczy do roboty - warknęłam i wzięłam do ręki pędzel. 
- Jestem twoim nauczycielem, powinnaś mnie słuchać, inaczej spotkamy się na dywaniku u dyrektora - jego gorący oddech omiótł moją szyję. Na mojej skórze momentalnie pojawiła się gęsia skórka. - A teraz maluj [T.I.], dobrze ci idzie - zarechotał i puścił mi oczko. 

   Jak ja mam cokolwiek malować, skoro na niczym nie mogę się skupić?!

A.♥