czwartek, 27 lutego 2014

Zayn. ♥

Czeź. ♥
Dzisiaj moje urodzinki *dzika radość*, więc postanowiłam sprezentować sobie imagina. Stwierdziłam, że dawno nie pisałam o Zaynie i pewnie było mu przykro z tego powodu (na pewno nie)... Więc teraz mam zamiar się zrehabilitować. :D
Żal, takie nudne to wyszło... :/
KLIK.♥



- To będą trzy dolary i sześćdziesiąt pięć centów - powiedziałem i przylepiłem na twarz wymuszony uśmiech.

   Wyliczona kwota spadła z brzękiem na ladę. Jednym sprawnym ruchem zgarnąłem pieniądze z blatu i wrzuciłem do srebrnej skrzynki zamykanej na kluczyk. W tym samym momencie czyjaś ręka wsadziła do kieszeni mojej koszuli szeleszczące zawiniątko.

- Dziękuję - uśmiechnęła się klientka.
- To ja dziękuję - odparłem i puściłem do niej oczko.

   Dziewczyna zachichotała i schowała twarz w dłonie, żebyn nie zauważył, jak na jej policzki wpełza szkarłatny rumieniec. Cóż, i tak go zobaczyłem.

- Do widzenia... Zayn - wydukała, wlepiając wzrok w plakietkę z imieniem na mojej piersi.
- Pa - zacząłem. Uświadomiłem sobie, że nie znam imienia tej dziewczyny. - Jak się nazywasz?
- Kelsey - pisnęła, odwracając wzrok.
- Pa, Kelsey - mruknąłem zmysłowo. - Życzę smacznego.

   Dziewczyna zarumieniła się jeszcze bardziej, po czym odwróciła się na pięcie i wyszła z kawiarni tanecznym krokiem. Zauważyłem, że gdy tylko zamknęły się za nią drzwi, zaczęła podskakiwać na chodniku, zwracając na siebie uwagę wszystkich przechodzących obok niej ludzi. Zaśmiałem się pod nosem. Uwielbiałem to, jak działałem na kobiety. Nawet jeśli byłem kelnerem bez grosza przy duszy, ani nawet perspektyw na życie, wszystkie dziewczyny mnie kochały. To jest chyba ta magiczna moc, którą nazywają urokiem osobistym. I to przez mój urok osobisty musiałem wyjechać do Ameryki.
   Na początku było ciężko, przede wszystkim ze znalezieniem pracy, ale teraz jest już nawet znośnie. Przynajmniej mam za co spłacać czynsz. A propos pracy, przez to całe zamyślenie nie zauważyłem formującej się przed kasą kolejki.
   Westchnąłem i wróciłem do pracy.

***

   Zbliżała się już dwudziesta druga, czyli godzina zamknięcia kawiarni. Od dłuższego czasu lokal świecił pustkami, więc miałem ochotę zamknąć go już wcześniej, ale zasady to zasady i jeśli chcę zatrzymać posadę, muszę ich przestrzegać.
   Poszedłem na zaplecze po mopa i płyn do mycia podłóg. Nienawidzę tej roboty. Zawsze potem cały mój uniform jest mokry, bo przez śliską podłogę i eleganckie buty, mniej więcej dwa razy ląduję na podłodze. Następnego dnia jestem obolały i mam mnóstwo siniaków na całym ciele. Tragedia.
   Zacząłem z ociąganiem wycierać podłogę, wyciągając spod stolików tony okruszków, zagubione sztućce, papierki i inne duperele. Ci ludzie to świnie. Rzucają na podłogę co im się podoba, nie zastanawiająć się nawet, że potem ktoś będzie musiał to po nich sprzątać.
   Właśnie schylałem się, żeby strzepać wszystkie śmieci na szufelkę, kiedy usłyszałem charakterystyczny dźwięk dzwonka, sygnalizujący otwieranie drzwi. Niechętnie podniosłem głowę i rzuciłem okiem w stronę wejścia. Stała przy nim najpiękniejsza dziewczyna, jaką kiedykolwiek udało mi się spotkać.
   Miała długie do pasa, falowane brązowe włosy, schowane pod grubą wełnianą czapką z ogromnym pomponem. Jej ogromne ciemnoniebieskie oczy były mocno podkreślone tuszem do rzęs, skryte za szkłami okularów w grubych czarnych oprawkach. Miała drobną, owalną twarz, duże, malinowe usta i zgrabny nosek... Na jej policzkach były widoczne rumiane wypieki, sprawiające że wyglądała jak słodki przedszkolaczek. O mój Boże...

- W czym mogę pomóc? - spytałem, podnosząc się z klęczek i otrzepując dłonią swoje eleganckie tweedowe spodnie.
- Em... - zająknęła się dziewczyna, wlepiając we mnie swoje piękne oczy. - Mogę prosić o jedno niskokofeinowe karmelowe latte z podwójną pianką i cukrem brzozowym?

   Spojrzałem na nią, wytrzeszczając oczy. Od natłoku informacji zaczęło mi się kręcić w głowie. Dlaczego takie dziewczyny jak ona muszą składać tak skomplikowane zamówienia? Czy nie są świadome tego, że mężczyźni całkowicie tracą przy nich głowę i nie potrafią myśleć logicznie?
   Poza tym, czy ona jest nienormalna? Jest 21:58, za dwie minuty zamykamy lokal, wszystkie ekspresy są już wyłączone, produkty pochowane do gigantycznych lodówek, a ona chce niskokofeinowe karmelowe latte z podwójną pianką i cukrem brzozowym?
   I jeszcze jedno: kto pije kawę o dziesiątej wieczorem?

- Pewnie - westchnąłem i zniknąłem na zapleczu, żeby włączyć zasilanie do ekspresów i wygrzebać sos karmelowy z lodówki. - To będą cztery dolary i dwadzieścia centów.
- Okej - uśmiechnęła się dziewczyna.

   Mógłbym przysiąc, że ma najpiękniejszy uśmiech na całej kuli ziemskiej.
   Zająłem się przygotowywaniem ostatniego zamówienia, podczas gdy dziewczyna wygrzebywała z portfela pieniądze. Trzy minuty później postawiłem przed nią kartonowy kubeczek z parującym napojem. W tym momencie zacząłem żałować, że nie postawiłem jej go na koszt firmy.

- Dziękuję - szepnęła i usadowiła się na stołku barowym naprzeciwko mnie.

   Posłałem jej jeden ze swoich najpiękniejszych uśmiechów i oparłem dłonie o blat. Brunetka spojrzała na mnie znad kubka, zabawnie unosząc przy tym jedną brew.

- Hm? - mruknęła. Jestem brudna?
- Nie, nic z tych rzeczy - zaśmiałem się. - Po prostu ciekawi mnie skąd pomysł na picie kawy tak późno wieczorem.
- To długa historia - zachichotała dziewczyna i wygodniej usadowiła się na krześle.
- Mamy czas - uśmiechnąłem się jeszcze szerzej.
- Dobra, wygrałeś... Miałam dzisiaj spotkać się z chłopakiem, który podoba mi się od dłuższego czasu. Umówiliśmy się na osiemnastą pod tym pomnikiem... No wiesz którym - spojrzała na mnie, szukając w moich oczach potwierdzenia. Kiwnąłem głową, chociaż nie miałem pojęcia pod którym pomnikiem miała się spotkać z tym "chłopakiem".
- I co dalej?
- No więc przyszłam tam... I zauważyłam, że ten chłopak rzeczywiście tam był, tyle tylko, że całował się z moją "najlepszą przyjaciółką" - wymawiając dwa ostatnie słowa, pokazała palcami cudzysłów. - A wiesz co jest najlepsze? Ona doskonale wiedziała, że Nate mi się podoba.
- Nate? - zaśmiałem się.
- To zdrobnienie od Nathaniel - mruknęła, bawiąc się mieszadełkiem w swoim kubku.
- Współczuję temu idiocie imienia.

   Dziewczyna zaśmiała się i uderzyła mnie w ramię.

- Ty niby masz lepsze?
- Oczywiście, że tak! - mrugnąłem do niej. - Milion razy lepsze.
- A można wiedzieć jak masz na imię, panie bardzo-pewny-siebie?
- Zayn - odparłem. - Dla przyjaciół Zack. Dla ciebie Pan Bardzo-Pewny-Siebie. A ty jak masz na imię?
- [T.I.] - odpowiedziała i ukryła twarz w dłoniach. - Tylko proszę, nie śmiej się ze mnie.
- Przecież masz piękne imię, nie wiem o co ci chodzi - delikatnie szturchnąłem ją w ramię.
- Jasne. Mówisz tak tylko dlatego, że nie chcesz stracić klientki - mruknęła.
- Jesteś głupia.

   [T.I.] zachichotała i pociągnęła długi łyk kawy. Uważnie rozejrzała się po pomieszczeniu.

- Długo tu pracujesz? - spytała, szukając swoimi oczami moich oczu.
- Niecały rok - odparłem.

   Dziewczyna pokiwała w zamyśleniu głową i wzięła kilka ostatnich łyków swojej kawy z kubka. Przez chwilę patrzyła w denko naczynia i skrobała mieszadełkiem po jego ściankach.

- Chyba będę już lecieć - mruknęła i podniosła się z krzesła. - Dzięki, że mnie nie wygoniłeś.
- Nie ma za co - zaśmiałem się. - Ktoś po ciebie przyjedzie?
- Przejdę się, nie mam zbyt daleko do domu.
- Daj spokój, podwiozę cię - zaoferowałem, po raz ostatni przecierając blat mokrą ścierką.
- To nie będzie problem?

   Pokręciłem przecząco głową. [T.I.] uśmiechnęła się szeroko.
   Wyszliśmy z kawiarni, po drodze gasząc za sobą wszystkie światła i włączając alarm. Przeszliśmy na mały parking dla pracowników i stanęliśmy przed jedynym samochodem, który tam pozostał. Moim samochodem. Był to zabytkowy garbus z 1965 roku, ale zachowany w idealnym stanie. Trzy lata temu dostałem go od taty na urodziny... Cholera, jak to było dawno.
   Otworzyłem drzwi przed [T.I.] i gestem zaprosiłem ją do środka. Dziewczyna zachichotała, po czym posłusznie wślizgnęła się do samochodu. Uśmiechnąłem się do niej i obszedłem auto dookoła, żeby móc wsiąść po swojej stronie.
   Zapaliłem silnik. Do moich uszu dobiegło miłe terkotanie. Ostrożnie wycofałem samochód z parkingu, a potem ruszyłem przed siebie.

- Gdzie mieszkasz? - spytałem, na chwilę spuszczając wzrok z drogi i przenosząc go na [T.I.]
- Na Rose Avenue - odparła.
- To wcale nie jest blisko - zauważyłem. Dziewczyna lekko skinęła głową. - Ty wstrętna kłamczucho! - zaśmiałem się i skręciłem w prawo, w kierunku ulicy podanej przez dziewczynę.

    Jechaliśmy przez malowniczą, oświetloną mlecznym światłem latarni dróżkę, jedną z moich ulubionych w tym mieście. [T.I.] siedziała z nosem przylepionym do szyby, nucąc pod nosem piosenkę, która właśnie leciała w radiu. Ciepłe brzmienie gitary wypełniło cały samochód, przenosząc nas na chwilę do innego świata.

- To tutaj - szepnęła [T.I.], wyrywając mnie z zamyślenia.

   Zjechałem na pobocze i zatrzymałem samochód. Poczułem na sobie wzrok dziewczyny. Spojrzałem na nią i uśmiechnąłem się.

- Dziękuję - powiedziała, odwzajemniając uśmiech.
- Cała przyjemność po mojej stronie, szanowna pani.

   [T.I.] nachyliła się w moją stronę i delikatnie musnęła ustami mój policzek. W miejscu, gdzie jej usta spotkały się z moja skórą poczułem przyjemne mrowienie. Boże drogi, jak ta dziewczyna na mnie działała...

- Do widzenia, Zayn - mruknęła na pożegnanie i wyszła z samochodu.
- Do zobaczenia - krzyknąłem za nią.

   Jeszcze potem przez chwilę siedziałem w samochodzie przed jej domem i zastanawiałem się, jak to się stało, że spotkałem dzisiaj tak wspaniałą dziewczynę jak ona. I że nie zdążyłem zapytać jej o numer telefonu.

- Cóż, jesteś idiotą, Zen - jęknąłem, po czym uruchomiłem silnik i odjechałem w stronę swojego mieszkania.


A.♥

 

środa, 26 lutego 2014

Louis.♥ (Imagin Muminga)

Heją!
Słuchajcie, to nie jest mój imagin, tylko mojej koleżanki Ani (@muminegg)... Wysłała mi go i spytała czy mi się podoba. Mnie osobiście oczarował, teraz pozostawiam go Waszej ocenie. ♥
Coś ode mnie pojawi się na blogu jutro, a teraz czytajcie i zachwycajcie się tym małym cudem, które tutaj umieszczam.
ILYSM.
A.♥

Wszystko jest inspirowane piosenką, której KONIECZNIE musicie słuchać podczas czytania :D

KLIK.♥


   Od zawsze uwielbiałeś zabierać mnie do domu swojej siostry. Ciągle powtarzałeś, że jeździsz tam tylko ze względu na te przepyszne ciastka, którymi nas częstowała, ale oboje wiedzieliśmy, że zwyczajnie za nią tęsknisz. Jej dom mieścił się na obrzeżach małego miasteczka, pełnego urokliwych parków z mnóstwem malowniczych alejek, które tak kochałeś. Spędziliśmy dużo czasu, spacerując pomiędzy jesiennymi drzewami i rozmawiając o naszych ulubionych drużynach piłkarskich. Często zakładaliśmy się o to, kto z nas zbierze więcej kasztanów. Zawsze wygrywałam. Ty zamiast zbierać, biegałeś wokół, śmiejąc się z czarnych wiewiórek. Nigdy nie rozumiałam, dlaczego Cię tak śmieszą. Kręciłam tylko głową, posyłając Ci pobłażliwy uśmiech. Twoją odpowiedzią było wesołe wzruszenie ramionami. Łapałeś mnie za rękę i puszczałeś się pędem przed siebie. Bawiliśmy się wśród liści jak dzieci. Co jakiś czas chwytałeś moją twarz w dłonie, by złożyć na moich ustach krótki pocałunek.
   Pamiętasz, jak wciąż mówiłeś, że podoba Ci się mój szalik, ten ciemnozielony z frędzlami? Któregoś razu dostałeś służbowy telefon i bardzo spieszyło Ci się z powrotem do domu. Tego dnia powietrze było zimne, lecz z jakiegoś powodu skojarzyło mi się to z domem. Wypadliśmy z mieszkania Twojej siostry tak szybko, że nie zdążyłam się nawet z nią pożegnać. W pośpiechu zostawiłam na jej komodzie swój szal, a ona schowała go do szuflady. Potem przyjeżdżaliśmy do niej już tylko dwa razy i zawsze zapominała mi go oddać. Któregoś dnia podarowała szalik Tobie. Zobaczyłam go na tylnym siedzeniu Twojego auta, gdy jechałeś zatłoczoną ulicą i mnie nie dostrzegłeś. Wiem, że nadal masz ten szal. Nawet teraz.
   Och, a pamiętasz te wszystkie razy, kiedy błąkaliśmy się po ciemnych ulicach, śpiewając wszystkie piosenki, które puszczali w radiu? I te kolorowe liście, opadające na drogę, jak puzzle na swoje miejsca. Oboje kochaliśmy jesień, ponieważ wiązaliśmy z nią tyle pięknych wspomnień. Jestem pewna, że teraz nie byłoby tej magii, którą czuliśmy kiedyś. Przeminęła już dawno. I teraz powinno być mi dobrze, lecz wcale tak nie jest.
   Przed oczami cały czas mam nasze pierwsze spotkanie. Ulica pełna ludzi, mnóstwo samochodów, wielkie budynki, a w tym wszystkim mała ja, próbująca się odnaleźć. Ty jako jedyny zwróciłeś na mnie uwagę. Prawie przebiegłeś na czerwonym, bo wpatrywałeś się we mnie. W skupieniu obserwowałam, jak pędzisz do najbliższej kwiaciarni. Po krótkiej chwili wyleciałeś stamtąd z ręką schowaną za plecami. Przeciskałeś się pomiędzy ludźmi, próbując dostać się do mnie. Gdy wreszcie Ci się to udało, uśmiechnąłeś się pięknie i złożyłeś przelotny pocałunek na moim policzku. Zdziwił mnie Twój gest. Przecież nieczęsto całuje Cię nieznajomy, prawda? Podarowałeś mi małą różyczkę, a potem zniknąłeś w tłumie. Na bileciku był Twój numer telefonu.Wciąż mam w pamięci, jak szeroko uśmiechałam się, ściskając go w dłoni. Z rozwianymi włosami, rumianymi policzkami, patrzyłam, jak znikasz w tłumie.
   Pamiętasz ten dzień, kiedy Twoja mama zaprosiła nas do siebie na obiad? Z nerwów prawie podskakiwałam na siedzeniu pasażera w Twoim aucie. Specjalnie zatrzymałeś się na poboczu, aby mnie uspokoić. Popatrzyłeś mi w oczy, delikatnie pocierając kciukiem moją dolną wargę i łagodnym tonem zapewniłeś mnie, że wszystko będzie dobrze. Uwierzyłam Ci. Zawsze Ci wierzyłam. I rzeczywiście – Twoja mama okazała się być cudowną osobą, emanowała pozytywną energią. Zjedliśmy wspólnie posiłek przygotowany przez nią i zasiedliśmy w salonie, żywo rozmawiając na różne tematy. Wkrótce Twoja mama przyniosła mnóstwo albumów ze zdjęciami. Z uśmiechem obserwowałam, jak Twoje policzki purpurowieją. Zawstydziłeś się, gdy zaczęła opowiadać przygody małego chłopca w ogrodniczkach i dwuosobowym łóżku. Twoją twarz rozjaśnił uśmiech, gdy wspomniała o dzielnym zawodniku małej drużyny futbolowej. Opowiadaliście mi o przeszłości, myśląc, że ja jestem Twoją przyszłością.
   A pamiętasz tę noc, kiedy burza szalała za oknami, a Ty bałeś się wystawić nosa spod prążkowanej kołdry? Bawiło mnie to, jak bardzo byłeś przerażony. Siłą wyciągnęłam Cię z łóżka i popchnęłam w stronę okna. Kuliłeś się w moich ramionach na sam dźwięk piorunów. Delikatnie złapałam Twój podbródek, by skierować Twoją twarz na krajobraz przed nami. Poszerzyłeś usta w lekkim uśmiechu, kiedy wyłapałeś moje zirytowanie faktem, że nie chcesz otworzyć oczu. Westchnęłam cierpliwie i w ramach zachęty ucałowałam Twój ciepły policzek. Powoli uchyliłeś jedną powiekę, potem drugą. Patrzyłam, jak z rosnącym zainteresowaniem, a nawet zachwytem obserwujesz to, co dzieje się przed Tobą. Jak krople deszczu spadają na chłodną szybę, aby rozpocząć walkę o to, która z nich pierwsza spłynie na parapet. Jak jasne błyskawice gwałtownie przecinają czerń nieba. Zaciekawiony wsłuchiwałeś się w ciężkie huki grzmotów i stukot deszczu o dach domu roznoszący się echem po pokoju. Chwyciłeś mnie za rękę i jak strzała wyleciałeś z pomieszczenia. Co chwilę potykałam się na schodach, próbując za Tobą nadążyć. Nie zapaliłeś nawet światła w korytarzu. Wbiegłeś do kuchni, złapałeś mnie w talii i okręciłeś wokół siebie, chichocząc jak dziecko. A potem zacząłeś śpiewać jakąś dziwną piosenkę o deszczu, pędzących jednorożcach i o mnie. Stałam i śmiałam się z Ciebie, póki nie otworzyłeś drzwi lodówki na oścież i nie porwałeś mnie w objęcia. Próbowałam jakoś uzmysłowić Ci, że popsuje nam się jedzenie, ale nie obchodziło Cię to. Wirowałeś jak szaleniec, wołając, abym przestała się martwić i tańczyła razem z Tobą. Uległam Ci. Zawsze Ci ulegałam. Kto martwiłby się o nic nie znaczące jedzenie w tak piękną noc? Więc tańczyliśmy we dwoje w świetle lodówki, gdy zegarek na blacie kuchennym wskazywał dwadzieścia trzy minuty po północy, a niebem władała cudowna burza z piorunami. Byliśmy tylko my, tak wolni, tak bezbronni. I tak cholernie szczęśliwi.
I wiem, że to wszystko przeminęło, i nie ma już nic, co mogłabym zrobić. Lecz zapominałam o Tobie tak długo, że zdążyłam zapomnieć, dlaczego musiałam…
   Może zgubiliśmy się w słowach, może oczekiwałam zbyt wiele? Obiecywałeś mi tyle, że sam przestawałeś w to wierzyć. Ja i moja naiwność ślepo podążałyśmy za Tobą, próbując wszystkie terozbite części poskładać w całość. Zbyt późno zrozumiałam, że to, co mieliśmy, było prawdziwym arcydziełem, póki nie zniszczyłeś go bezpowrotnie.
   Pamiętasz tę zgarbioną postać biegnącą ciemną ulicą? Uciekłam, stchórzyłam. Strach po raz pierwszy od dawna przejął nade mną kontrolę. Byłam wtedy u Twojej siostry, bo nie miałam się gdzie podziać. Powiedziała mi, że trzymasz mój szal u siebie w szufladzie, lecz ja wiedziałam o tym wcześniej. Ciągle patrzyłam na wyświetlacz telefonu, na to, jak próbujesz się ze mną skontaktować. Wykręciłam Twój numer, gdy zacząłeś wydzwaniaćdo siostry. Przepraszałeś, mówiłeś jak ci przykro, ale nie chciałam tego słuchać. Rozłączyłam się, a Ty przestałeś próbować. Lecz kiedy byłam gotowa Ci wybaczyć, zadzwoniłeś znowu, żeby złamać mnie jak obietnicę. Ot tak stałeś się okrutny i nazwałeś to szczerością. Zmiąłeś mnie jak kartkę i rzuciłeś w kąt. A ja zbyt długo leżałam tam nieruchomo, próbując poskładać się z powrotem.
   Wiem, że czas ciągle płynie, lecz czuję się jak sparaliżowana przez niego. Chciałabym być dawną sobą, ale wciąż próbuję ją odnaleźć. Starałam się zrobić krok w przód, a cofnęłam się. Nie potrafiłam przestać Cię kochać, bo ta miłość była obrzydliwie toksyczna i cholernie uzależniająca. Nie umiałam się od Ciebie uwolnić. Nikt by nie umiał.
   Teraz oczami wyobraźni widzę srebrny samochód, jadący z zawrotną szybkością w stronę naszego Twojego mieszkania.Napisałeś mi, że spakowałeś wszystkie moje drobiazgi, które walały się po regałach, stolikach i komodach. Myślę, że nie byłam wtedy przygotowana na to, żeby Cię zobaczyć. Bo gdy otworzyłeś drzwi, łzy momentalnie napłynęły mi do oczu. Nie pozwoliłam im się wydostać. Nie chciałam wyglądać jak osoba, której życie kompletnie straciło sens. Krótko mówiąc, nie chciałam, abyś domyślił się prawdy… Ze stoickim spokojem podałeś mi dwa pudła z moimi rzeczami. Odebrałam je drżącymi rękoma, próbując skupić się na tym, żeby ich nie upuścić. A potem wyszłam, nie mówiąc nic. Nie zatrzymywałeś mnie i nie wiem, czy byłam z tego powodu bardziej zadowolona, czy załamana. Gdy wsiadłam do auta, otworzyłam oba pudełka, aby zobaczyć, co w nich jest. Tak jak się spodziewałam: dwie porcelanowe filiżanki, drewniana figurka kota, szkatułka z biżuterią, czerwona, jedwabna poduszka i mnóstwo innych. Tylko jednej rzeczy brakowało. Mojego starego, ciemnozielonego szala z frędzlami. Zatrzymałeś go, ponieważ kojarzył Ci się z niewinnością i pachniał mną.
   I choć nie chcesz, wciąż pamiętasz to wszystko.
   Byłeś tam, wiatr wpadł do Twojego pokoju przez otwarte okno, gdy patrzyłeś, jak odjeżdżam.
   Byłam tam, wiatr wpadł do wnętrza samochodu przez otwarte okno, gdy słone łzy spływały mi po policzkach.
   I pamiętam to wszystko.
   Aż za dobrze.

@muminegg

poniedziałek, 24 lutego 2014

Liam (i Louis). 2

Uwaga, uwaga...
Specjalnie dla Was postanowiłam napisać 2 część, możecie mnie wychwalać pod niebiosa, hłehłe. :) Jestem aktualnie na feriach, więc nie mam za bardzo jak pisać, bo cały czas mnie gdzieś ciągają, ale znalazłam troszeczkę czasu... No i jest.
Ten post jest taki dziwny i mi się nie podoba, ale wiem że nie lubicie czytać mojego narzekania, więc.. Hahah, kocham Was.
Imagin dla Angeli, Angi (@muminegg), oraz w szczególności dla Cookie166, która 4 dni temu miała urodzinki!

Kochanie moje, wiem że miało być o Niallu, ale nie martw się, będzie, tylko kiedy indziej, pamiętam o tym!
A na urodzinki życzę Ci wszystkiego co najlepsze, dużo szczęścia, miłości, spotkania 1D, wielkiego domu z jeszcze większym ogrodem, siedmiu luksusowych limuzyn, własnego jachtu, wiary we własne możliwości, wielu uśmiechów, błyskotliwych ripost, inteligentnych odpowiedzi, romantycznych wieczorów, nastrojowej muzyki, wzruszających zachodów słońca, uroczego chłopaka, który obroni Cię w niebezpieczeństwie, szczęścia w życiu i ogólnie wiesz... około 36510 niezapomnianych dni (z uwzględnieniem lat przestępnych)... Wszystkiego najlepszego Misiaczku, przepraszam, że tak późno. ♥
Kocham Cię najmocniej na świecie!


KLIK.♥ lub KLIK.♥ lub KLIK.♥


Louis:

   Obudziło mnie czyjeś ciche pochrapywanie. Z ociąganiem przetarłem dłonią zaspane oczy i rozejrzałem się po pokoju, żeby zobaczyć kto chrapie. Gdy ją zobaczyłem, serce zaczęło mi bić tysiąc razy szybciej. Otóż drodzy państwo, obok mnie leżała [T.I.] [T.N.], prawdopodobnie najbardziej idealna i najpiękniejsza dziewczyna na ziemi. Jej twarz była wtulona w poduszkę, która trochę tłumiła jej chrapanie. Nawet śpiąca i z rozmazanym makijażem wyglądała jak księżniczka. Szkoda, że to nie ja jestem jej księciem.
   Przeciągnąłem się, uważając by nie trącić [T.I.] łokciem, po czym spróbowałem wstać z łóżka. No właśnie, spróbowałem, bo nie do końca mi się udało. Czyjeś ręce oplatały mnie w pasie, skutecznie uniemożliwiając mi wyjście z łóżka. I to były ręce [T.I.].
   Miałem więc dwa wyjścia: obudzić ją i poprosić żeby mnie puściła (nie ukrywajmy - ta opcja była mało zachęcająca), lub położyć się obok niej i spróbować znowu zasnąć. Oczywiście, wybrałem opcję drugą. Nie chciałem budzić [T.I.]. Z powrotem zamknąłem oczy i ułożyłem się wygodniej na poduszce. Zacząłem rozmyślać o kucykach Pony, Teletubisiach i plastikowych gołębiach, czymkolwiek, co tylko pomogłoby mi z powrotem zasnąć. Gdy po kilku minutach poczułem, że jestem już na granicy snu i jawy, usłyszałem cichy głos [T.I.]. To się nazywa wyczucie czasu.

- Louis?
- Mhm? - mruknąłem, nadal z zamkniętymi oczami.
- Jesteś głodny? -spytała, zabierając dłonie z mojej klatki piersiowej.
- No... - odparłem i schowałem głowę w poduszce. Jak na ironię, w tym momencie strasznie chciało mi się spać.
- Chodźmy coś zjeść - zaproponowała i zaczęła powoli wygrzebywać się z pościeli.

   Szczerze mówiąc, nie spodziewałem się takiego obrotu sytuacji. Myślałem, że [T.I.] wyskoczy z łóżka jak oparzona, gdy tylko mnie zobaczy, a potem zacznie mnie wyzywać od zboczeńców i bawidamków... Tymczasem jedyną rzeczą, o którą spytała było to, czy jestem głodny.
   Zacząłem rozmyślać nad tym, jak to się stało, że dzisiejszą noc [T.I.] spędziła akurat w moim łóżku.


- Przyjaciele? - usłyszałem przez ścianę głos Liama. 

Jak miał czelność pytać [T.I.] o coś takiego, kiedy ona powiedziała, że jest w nim zakochana? Czy on naprawdę jest aż takim idiotą? Zacząłem przeklinać go w myślach. Durny, łatwowierny Liam. Myśli, że jeśli [T.I.] mówi, że nie obwinia go za to, że on nie odwzajemnia jej uczuć, to naprawdę tak jest. Przecież wiadomo, że to kłamstwo. Każdy to wie.
Przepraszam, każdy oprócz Liama. 

- Przyjaciele - odparła [T.I.]. 

Wiedziałem, że mówiąc to jedno proste słowo, w rzeczywistości bije się z myślami. Na pewno ją to bolało. Tak bardzo chciałem ją w tym momencie przytulić... Ale jeszcze bardziej chciałem sprać Liama na kwaśne jabłko. To taki idiota... Nie wierzę, że nadal się z nim przyjaźnię. 

- Muszę wracać do Tiffany - powiedział Liam. - Na pewno wszystko w porządku?
Nie, palancie, nic nie jest w porządku!

- Pewnie, dam sobie radę - zaśmiała się [T.I.], ale ja słyszałem że przy ostatnim słowie głos jej się załamał.
- Gdybyś czegoś potrzebowała, to nie krępuj się, mów śmiało. Pamiętaj, że nadal jesteśmy przyjaciółmi.
- Dzięki Liam... Zapamiętam to.

Usłyszałem odgłos jego ciężkich kroków, a potem szczęk otwierających się drzwi. Kilka sekund później [T.I.] wpadła do mojego pokoju i z impetem rzuciła się na łóżko. Była cała zapłakana; tusz do rzęs spływał razem ze łzami po jej policzkach, zostawiając za sobą czarne smugi. Jej zazwyczaj idealnie ułożone blond loki tym razem były potargane i sterczały na wszystkie strony świata. Biedna [T.I.].
Głupi Liam.

- Nienawidzę go - warknęła, rzucając poduszkę w stronę drzwi. 

Niestety, nie udało jej się osiągnąć celu, bo zatrzymała się niemal idealnie w połowie dystansu. Zachichotałem. [T.I.] była taka słodka gdy się złościła. 

- Nie przejmuj się, ja też go nienawidzę - odparłem, przyciągając ją do siebie.
- Przecież jesteście przyjaciółmi - prychnęła, wtulając nos w zagłębienie mojej szyi. 
- O ile dobrze słyszałem, wy również - mruknąłem. 

Dziewczyna zamilkła. Zmarszczyła czoło, tak jak zawsze gdy nad czymś intensywnie się zastanawiała. Patrzyłem na nią w skupieniu, delikatnie gładząc ją po włosach.

- To co innego - powiedziała po chwili. - Ty nie jesteś w nim zakochany.

"Ale jestem zakochany w tobie" - pomyślałem, jednak nie odezwałem się ani słowem. W zamyśleniu pokiwałem głową. 

- On nie jest ciebie wart - stwierdziłem w końcu, spoglądając [T.I.] głęboko w oczy. 
- To chyba ja nie jestem warta jego. Tiffany... - zaczęła, ale zanim zdążyła skończyć, zatkałem jej usta dłonią. 
- Nie myśl o Tiffany. Liam nawet nie wie co traci, umawiając się z nią. Jesteś miliard razy fajniejsza. 
- Chyba kłamiesz, bo coś widzę, że nos ci rośnie - fuknęła [T.I.] i skrzyżowała ramiona na piersi.

Westchnąłem.

- Nie dam rady cię przekonać, co? - zaśmiałem się.
- Nie ma szans - mruknęła, ale odwzajemniła uśmiech. - Lou?
- Tak?
- Mogę dzisiaj spać z tobą? - spytała i spojrzała na mnie kątem oka.
- Em... Pewnie - odparłem, przytulając ją mocniej do siebie. - Po której stronie chcesz spać?


   Z zamyślenia wyrwał mnie głos [T.I.]:

- Wolisz kanapki z szynką czy jajecznicę?
- Tak - mruknąłem, niechętnie wygrzebując się z pościeli. 
- Lou, zdecyduj się! - zachichotała, wciągając przez głowę moją ulubioną niebieską bluzę z owcą. 
- Ej! - krzyknąłem i spojrzałem na nią z wyrzutem. - Pozwolił ci ktoś?
- Sama sobie pozwoliłam - odparła i wystawiła do mnie język.

   Pokręciłem głową z dezaprobatą. Zacząłem się zastanawiać jakim cudem [T.I.] tak szybko doszła do siebie po tym całym wczorajszym zamieszaniu. Mam nadzieję, że niebawem się dowiem. 

- Przeszkadza ci to? - spytała, robiąc minę smutnego szczeniaczka. 
- Nie... - mruknąłem, udając przegranego. - Chodź sobie w czym chcesz. 
- Jesteś wspaniały - pisnęła z udawaną ekscytacją. Przynajmniej myślę, że z udawaną. 
- Wiem, najwspanialszy.

   Spojrzałem na [T.I.]. Wyglądała słodko w mojej bluzie. Była na nią ewidentnie za długa, sięgała jej prawie do kolan. Zaśmiałem.

- Co jest takie zabawne, Tomlinson? - zmarszczyła brwi i posłała mi groźne spojrzenie. 
- Fajnie wyglądasz w mojej bluzie - powiedziałem szczerze.

   [T.I.] zarumieniła się i schowała twarz w dłoniach.

- Słuchaj Lou - zaczęła nieśmiało. - Wpadłam na pewien pomysł...

   Już zacząłem się bać.

- Zgodzisz się udawać mojego chłopaka przez kilka tygodni? - spojrzała na mnie z nadzieją. Gdy po upływie sekundy nie odpowiedziałem, zaczęła trajkotać jak głupia. - Chodzi o to, że chcę w jakiś sposób wzbudzić zazdrość Liama... Pomyślałam sobie, że bylibyśmy idealną parą, wiesz... Wystarczy kilka tygodni, naprawdę. Jakoś ci się odwdzięczę. Jeśli powiesz nie, to zrozumiem, ale zastanów się, dobrze?

   Od natłoku informacji zaczęła mnie boleć głowa. Zacząłem powoli analizować każde zdanie. Wiedziałem, że ten jej plan nie ma sensu, bo Liam i tak nie zrobi się przez to zazdrosny, ale perspektywa chodzenia z [T.I.] przez chociażby kilka tygodni, zasmakowania jej ust, bycia z nią tak blisko... To mnie przekonało. Nawet jeśli to wszystko miało być na niby.

- No dobra... - mruknąłem, jakby od niechcenia, a następnie posłałem jej krzywy uśmiech.
- Och, jesteś wspaniały - krzyknęła i wpadła mi w ramiona. - Absolutnie najwspanialszy.
- Dla ciebie wszystko... kochanie - zaśmiałem się i cmoknąłem ją w czubek głowy. 


A.♥
   

wtorek, 18 lutego 2014

Liam (i Louis). 1

Czeź. ♥
Dzisiaj miałam taki wspaniały dzień, oh God. :D Za to imagin jest taki sobie (nie będę mówić, że beznadziejny, bo będziecie mieli wąty, no :*), bo dzisiaj miałam ochotę na oneshota o Liamie. Takie tam...
Lubię wtorki, szczególnie takie jak ten.
+ Angela, kochanie moje, szczęścia życzę. ♥ Wykorzystałam twój tekst gdzieś pod koniec, wiesz gdzie. :) 
KLIK.♥ lub KLIK.♥

KOCHAM WAS MOCNO! ♥



- Hej, przyniosłem ci coś do picia... Nie. Jeszcze raz - wziął głęboki oddech. - Cześć, tak patrzyłem sobie na ciebie i pomyślałem... Nie chciałabyś się czegoś napić? - znowu zrobił dłuższą przerwę. Ciekawe czy wiedział, że skrycie go podglądam. - Cześć, lubisz koktajle truskawkowe? Tak się składa że mam jeden dla ciebie...
- Marzyłam o takim koktajlu - parsknęłam i wyłoniłam się zza drzwi.
- Przestań - warknął. - Nie jestem w nastroju na twoje głupie żarty.
- Wyluzuj - mruknęłam. - Kogo próbujesz poderwać? - spytałam, kierując na niego pytające spojrzenie.

   Liam nie odpowiedział, tylko pokręcił w zamyśleniu głową. Zauważyłam, że ostatnio w ogóle dziwnie się zachowywał. Cały czas chodził z głową w chmurach, unikał rozmów ze wszystkimi oprócz jednej osoby, z którą bez przerwy SMS-ował. Strasznie mnie ciekawiło kto to taki, ale nie chciałam się narzucać i cierpliwie czekałam, aż sam zachce mi powiedzieć. Miałam wrażenie, że ta chwila nigdy nie nadejdzie.
   Rozejrzałam się po pokoju i z konsternacją stwierdziłam, że chłopaka już w nim nie ma.

- Li? - jęknęłam, próbując rozszyfrować dokąd sobie poszedł. - Co z tobą nie tak?! - wrzasnęłam i z całej siły uderzyłam pięścią w blat. Zabolało.

   Jestem idiotką. Wiem, że nie powinnam angażować się w jego życie uczuciowe i błagać go, żeby powiedział mi kim jest ta "szczęściara". Ale ja po prostu tak nie potrafiłam. Dlaczego?
   Bo jestem w nim zakochana.
   Tak, wiem że to przereklamowane, głupie i w ogóle, ale co mam na to poradzić? Tak jest i tyle...
   Jestem idiotką.

***

   Impreza, którą Niall zorganizował dzisiejszego wieczora w naszym ogrodzie nabierała tempa. Ludzie ocierali się o siebie w obłąkańczym tańcu, wszędzie było czuć smród alkoholu, papierosów i marihuany. Zauważyłam, że jakaś dwójka napalonych nastolatków właśnie uprawia seks w rogu basenu, zaraz przy panelu z biczami wodnymi. Zażenowana odwróciłam wzrok.
   Liama nigdzie nie było widać, za to szybko wypatrzyłam Harry'ego, całującego się namiętnie z jakąś nowo poznaną dziewczyną. Podeszłam do niego i lekko pociągnęłam go za rękaw.

- Tak [T.I.]? - wychrypiał, wycierając ręką usta. To było obrzydliwe.
- Widziałeś Liama?
- Ym... nie skarbie, ale wydaje mi się, że Tiffany powinna wiedzieć, gdzie jest - uśmiechnął się i puścił mi oczko.

   Zaraz, zaraz... Co?

- Jaka Tiffany? Nie znam żadnej Tiffany - odparłam, wykrzywiając twarz.

   Harry zarechotał, jakby właśnie usłyszał najlepszy żart w swoim życiu. Czyżby to była ta "tajemnicza szczęściara"? Proszę bardzo, dzięki Haroldowi Edwardowi Stylesowi, mój świat właśnie legł w gruzach. Tiffany... Nawet imię ma ładniejsze ode mnie.

- No cóż... Poczekaj tu, Bridgit - zwrócił się do ponętnej blondynki, z którą przed chwilą się całował. - Chodź [T.I.], pomogę ci go znaleźć - sapnął i chwycił mnie za dłoń.

   Czułam, że ta Bridgit właśnie wypala mi swoim morderczym wzrokiem dziurę w plecach. W tym samym czasie Harry, nadal trzymając mnie za dłoń, próbował przepchnąć się przez tłum tańczących i śmierdzących ludzi. Myślałam, że zaraz zwymiotuję. Nienawidziłam takich imprez.

- Kim jest Tiffany? - zawołałam do Harry'ego, próbując przekrzyczeć muzykę.
- To taka jedna... Chyba podoba się Liamowi - krzyknął.

   Chwilę później zatrzymaliśmy się przy trampolinie, na której skakało kilka osób. Wszystkie były nagie. Mój Boże.. Mówiłam już, że nienawidzę takich imprez? Cóż, powtórzę jeszcze raz.

- Niall! - wrzasnął Harry, chwytając palcami siatkę ogradzającą trampolinę i potrząsając nią.
- Czego chcesz? - głowa Nialla mignęła gdzieś w tłumie skaczących golasów.
- Zejdź z tej trampoliny, do kurwy nędzy - warknął Harry. - Musimy coś wiedzieć.

   Niall z ociąganiem wyminął inne skaczące osoby i podszedł do siatki. Dziwnie było go oglądać kompletnie nagiego... Ale najwyraźniej jemu to zupełnie nie przeszkadzało.

- Co jest? - zawołał, zeskakując na trawę obok nas.

   Harry otaksował go wzrokiem z góry na dół, po czym odchrząknął znacząco. Blondyn tylko wzruszył ramionami i uśmiechnął się. Dom wariatów. No przysięgam, dom wariatów.

- Gdzie Liam? - spytałam, usiłując utrzymać wzrok tylko i wyłącznie na jego twarzy.
- Widziałem jak szedł na górę z Tiffany - odparł, puszczając mi oczko.
- Czy tylko ja nie wiedziałam o tej dziewczynie? - warknęłam poirytowana. Harry i Niall spojrzeli na siebie porozumiewawczo.
- Tak - odpowiedzieli razem.
- Mniejsza z tym... Dzięki Niall, dzięki Harry, teraz niestety opuszczam was, idę szukać Liama - mruknęłam pod nosem i odeszłam, zostawiając tamtą dwójkę przy trampolinie.

   Weszłam do domu, gdzie zastałam kolejną porcję nagich i napalonych nastolatków. Wyminęłam ich, uważając, by na żadnego nie nadepnąć i wdrapałam się po schodach do góry. Stanęłam w korytarzu i rozejrzałam się. Było tam około czterech par identycznych białych drzwi, które prowadziły do różnych pomieszczeń. W którymś z tych pokoi był Liam. Tylko w którym?
   Zróbmy sobie wyliczankę.

- Ene, due, rike, fake... - szepnęłam. - Dobra, wchodzę tu - mruknęłam, podchodząc do przypadkowych drzwi.

   Ostrożnie nacisnęłam klamkę i wcisnęłam głowę do środka. Na łóżku siedział Louis i grał w jakąś grę na Play Station. Uśmiechnął się ciepło, gdy mnie zauważył.

- O, hej [T.I.], chcesz się przyłączyć? - spytał i poklepał miejsce obok siebie.
- Hej Lou.. Chciałabym, ale właśnie szukam Liama, widziałeś go może? - uśmiechnęłam się.
- Jest w swoim pokoju z Tiffany, drugie drzwi na lewo.
- Ty też o niej wiesz? - wytrzeszczyłam oczy. Tego już za wiele.
- Wszyscy o niej wiedzą - zaśmiał się. No cóż, życie.
- Dzięki - wydukałam. - Postaram się zaraz wrócić.
- Jasne, ja czekam - zawołał wesoło Lou i pomachał mi na pożegnanie.

   Wyszłam z jego pokoju i zgodnie ze wskazówkami, podeszłam do drugich drzwi na lewo. Delikatnie zapukałam, zanim weszłam do środka. Pierwszą rzeczą, jaką zauważyłam były jej włosy: długie, czarne i błyszczące. Potem jej usta. Były złączone z ustami chłopaka, siedzącego po prawej stronie łóżka. Tym chłopakiem był... Liam oczywiście. Jak mogłoby być inaczej?

- Kocham cię - wyszeptałam, po czym, jak przynajmniej mi się wydawało, bezszelestnie wyszłam z pokoju.

   Z mocno bijącym sercem oparłam się o ścianę i zaczęłam płakać. Tiffany była taka piękna, taka wyjątkowa i tak bardzo pasowała do Liama.. Nie to co ja, niski i gruby ziemniak. Tacy jak ja zawsze mają gorzej. Cała zapłakana poleciałam z powrotem do pokoju Louisa i nawet się z nim nie witając, wskoczyłam na łóżko i mocno się do niego przytuliłam.

- Co jest? - spytał szeptem, delikatnie gładząc moje plecy dłonią.
- Jestem beznadziejna! - krzyknęłam. - Tiffany jest taka... idealna! Czemu ja też nie mogę taka być?
- Jesteś idealna - mruknął Lou wprost do mojego ucha. - Cholernie idealna.
- Ale nie dla Liama, dla niego nie jestem wystarczająco dobra.

   Zaniosłam się płaczem. Jeszcze mocniej wtuliłam się w ciepłe ciało Louisa. Jego obecność była taka kojąca... Taka pokrzepiająca.

- Dla mnie jesteś absolutnie najwspanialsza - odparł i delikatnie ucałował czubek mojego nosa.

   Cholera jasna. Tak bardzo chciałam, żeby to Liam leżał teraz obok mnie i mówił, że jestem "absolutnie najwspanialsza". Dlaczego to nie może być on?
   W tym momencie, drzwi do pokoju Louisa otworzyły się z cichym skrzypnięciem. Stanął w nich Liam. Gdy tylko go zobaczyłam, odwróciłam wzrok i schowałam twarz w koszulkę Tomlinsona, która była już mokra od moich łez.

- [T.I.], możemy pogadać? Sami? - spytał, patrząc wymownie na Louisa.

   Skinęłam głową i wyszłam razem z Liamem na korytarz.

- Przepraszam, że nie powiedziałem ci wcześniej o Tiffany, dupek ze mnie - zaczął, głośno wypuszczając powietrze z płuc. - Nie chciałem cię zranić, bo chciałem żebyśmy dalej byli przyjaciółmi.
- Myślę, że właśnie nie mówiąć mi o niej, bardziej mnie zraniłeś - szepnęłam.
- Przepraszam [T.I.]... Ale po prostu...
- Nie musisz się tłumaczyć - odparłam i wysiliłam się na uśmiech. - Nie mogę cię obwiniać za to, że mnie nie kochasz.
- Więc nie jesteś zła? - spytał z wyraźną ulgą i uśmiechnął się szeroko.
- Nie.

   Tak.

- Tiffany jest śliczna - mruknęłam. - Musi być naprawdę ogromną szczęściarą, że ma kogoś takiego jak ty. Życzę wam jak najlepiej - szepnęłam. Ostatnie słowa nie chciały mi przejść przez gardło.
- Dziękuję [T.I.], jesteś najlepsza - zaśmiał się Liam i zamknął mnie w szczelnym uścisku. - Przyjaciele? - spytał i spojrzał na mnie z nadzieją.
- Przyjaciele - uśmiechnęłam się.

   Tiffany, zgiń.


A.♥

sobota, 15 lutego 2014

Niall. 6

Witajcie!
Tak, możecie mnie zabić, proszę bardzo, poddaję się. Nie chcę znowu robić z siebie ofiary losu i wszystko zrzucać na konkursy przedmiotowe (swoją drogą, przeszłam na wojewódzki z polskiego, hahaha), egzaminy i takie tam. To w jakichś 90% wina mojego cudownego lenistwa i życia w przekonaniu, że nie dam rady niczego napisać. Naprawdę, czuję się okropnie z tym, że Was zawiodłam i musieliście tak długo czekać na kolejną część. Jestem cholernie zła na siebie za to wszystko.

PRZEPRASZAM!
macie prawo być na mnie źli
wiem, jestem idiotką
ZAWIODŁAM WAS ZNOWU.

Poza tym, ta część jest do dupy i za krótka. Masło maślane, przesłodzona historyjka miłosna. Dobra, koniec z tym. Teraz w końcu mam ferie, więc postaram się pisać systematyczniej (czy też bardziej systematycznie).
Kocham Was bardzo. ♥
+ dziękuję Angelika, jesteś... najlepsza. :*





- Mój Boże - szepczę do siebie.

   Ciało Horana wije się niekontrolowanie na podłodze. Gdy tylko na niego patrzę, automatycznie zaczyna robić mi się niedobrze. Jak on mógł doprowadzić siebie do takiego stanu?
   Zaczynam się zastanawiać co mam z tym zrobić. Zadzwonić po karetkę? Nie. Wtedy byłby skończony. Jeśli wykryją narkotyki w jego krwi... co ja gadam, na pewno wykryją.

- Myśl, myśl, myśl – przytaczam swój ulubiony cytat z Kubusia Puchatka i zaczynam krążyć po kafelkowej posadzce, próbując znaleźć dobre wyjście. Albo przynajmniej mniej złe niż reszta. - Niall, a co powiesz na zatuszowanie wszystkich śladów po... no właśnie i zadzwonieniu po policję potem? Dlaczego mówię sama do siebie? - jęczę i pochylam się nad blondynem leżącym na podłodze.

   Przytulam policzek do jego klatki piersiowej i wsłuchuję się w jego zaskakująco miarowy oddech. Moja głowa unosi się w górę i w dół, naśladując ruchy jego ciała.

- Proszę cię, nie odchodź – szepczę do niego i delikatnie całuję jego czoło.

   Muszę zebrać w sobie naprawdę dużo silnej woli, żeby oderwać się od niego. Drżącymi palcami wybieram numer alarmowy. Zaczynam liczyć sygnały. Pierwszy, drugi...

- Halo? - słyszę.

   I wtedy zaczynam ryczeć jak głupia.

***

   Szum szpitalnej aparatury odbija się echem w mojej głowie. Gdy otwieram oczy, widzę tylko przerażająco białą ścianę przed sobą. Obok mnie siedzą rodzice Nialla. Jego mama zanosi się płaczem, a jego tata tylko podaje jej kolejne chusteczki i odbiera te zużyte.

- Spokojnie, Mauro – szepcze jej do ucha i delikatnie głaszcze ją po plecach.

   Też chcę, żeby ktoś mnie pogłaskał. A tak konkretnie to jedna osoba. Niall. 
   Na samą myśl o nim, zalewa mnie kolejna fala łez. Chowam twarz w dłoniach, nie chcąc by ktokolwiek zobaczył mnie w tym stanie. Tak bardzo się o niego boję, tak bardzo chcę, żeby wszystko było dobrze...
   Ale będzie dobrze, prawda?
   Ktoś delikatnie szturcha mnie w ramię. Podnoszę wzrok i widzę przed sobą nogi ubrane w białe szpitalne spodnie. Prostuję się na krześle. Naprzeciwko mnie stoi lekarz. Ma bardzo przyjaźnie wyglądającą twarz i chyba nawet się uśmiecha. Robi mi się ciepło na sercu.

- Tak? - szepczę.
- Przeżyje – odpowiada lekarz również szeptem i obdarza mnie pocieszającym spojrzeniem.

   Tego jednego słowa było mi trzeba. W nagłym przypływie emocji raptownie wstaję z krzesła i przytulam się z całej siły do lekarza. Czuję jak delikatnie gładzi mnie po włosach.

- Jesteś dzielną młodą dziewczyną – mówi mi do ucha. - Gdyby nie ty, prawdopodobnie już by go tu nie było. Jesteś bohaterką.
- Cieszę się, że przeżył – odpowiadam. - Ale wcale nie czuję się jak bohaterka. Wręcz przeciwnie... Mam wrażenie, że zepsułam mu życie. Bo teraz będzie musiał przejść na odwyk, prawda? - pytam.

   Lekarz z ociąganiem kiwa głową.

- I nie będzie mógł więcej tańczyć?
- No cóż... - zaczyna i nagle milknie. - Przykro mi. Wiem, ile te warsztaty dla ciebie znaczyły. Ile znaczyły dla was obu.
- Nie ma sprawy – przerywam mu i odsuwam się na bezpieczną odległość. - Dobrze, że już wszystko w porządku.
- Chcesz go zobaczyć? - pyta lekarz, wyciągając do mnie dłoń.

   Potakuję i idę za nim do małej szpitalnej sali. Rozglądam się po pomieszczeniu, próbując znaleźć Nialla. Leży na łóżku przy oknie. Jego fioletowe włosy śmiesznie kontrastują ze śnieżnobiałą pościelą i równie białą skórą jego twarzy. Nawet jego malinowe usta straciły swój ciepły odcień.

- Och, Niall – szepczę do siebie i ocieram kciukiem pojedynczą łzę, która wykradła się spod powieki.
- [T.I.]? - pyta. Głos bardzo mu drży, przez co każda samogłoska w moim imieniu jest nienaturalnie przeciągnięta.
- Już dobrze – mówię i delikatnie chwytam jego dłoń. Jest zimna i szorstka. - Wszystko będzie dobrze.
- Nie płacz – szepcze. - Wtedy brzydko marszczy ci się nos.

   Jego słowa sprawiają, że zaczynam się śmiać, jednak szybko się opanowuję. To nie jest odpowiednia chwila na śmiech.
   Czuję jak palce Nialla zbierają łzy z moich policzków. Cała rozpalam się pod jego dotykiem. Delikatnie przymykam oczy. Robię co w swojej mocy, żeby znowu się nie rozpłakać.

- Mój Boże – słyszę cichy głos chłopaka. - Tak bardzo cię kocham.

   Moje serce właśnie zaczyna bić tak szybko, że nie słyszę nic poza jego rytmicznym kołataniem. On powiedział, że mnie kocha. Wszystko inne przestaje się liczyć, teraz jesteśmy tylko ja i on.

- Kocham cię mocniej - odpowiadam po chwili.

   Na jego twarzy pojawia się delikatny uśmiech. Siadam na taborecie postawionym obok łóżka i zaczynam wpatrywać się w jego zmęczone oczy.

- Cieszę się, że tu jesteś - mówi i chwyta mnie za nadgarstek.

   Nachylam się i przybliżam jego twarz do mojej. W momencie, gdy składam na jego ustach pocałunek, do sali wchodzą rodzice Horana, najwyraźniej bardzo zdziwieni tą całą sytuacją. Gwałtownie się od niego odsuwam.

- Nie wiedzieliśmy, że wy.. - śmieje się pan Horan.
- My też – Niall przerywa swojemu tacie i uśmiecha się do niego.
- Chyba już lepiej się czujesz, prawda? - pyta go Maura i ściska go za drugi nadgarstek.
- Zdecydowanie lepiej, mamo. Przepraszam za to wszystko...
- To nie twoja wina, synku – mówi kobieta i delikatnie głaszcze blondyna po włosach.
- W stu procentach moja – odpowiada z naciskiem. - Niczyja inna.
- Pójdziesz na odwyk, prawda? - pyta go ojciec.
- To zależy, czy [T.I.] będzie tego chciała – śmieje się.

   W tym momencie całkowicie odbiera mi mowę. To niemożliwe, żeby moje zdanie było dla niego aż tak ważne. Ale obiecałam sobie nie zadawać niepotrzebnych pytań i nie zagłębiać się tak bardzo w to wszystko, więc...

- Bardzo tego chcę – mówię i delikatnie całuję go w policzek.
- No to... myślę, że nie mam wyjścia – uśmiecha się. - Dla ciebie wszystko.

A.♥

sobota, 1 lutego 2014

Niall. 5

Hejo!
Przepraszam, że piątą część dodaję tak koszmarnie późno, ale po prostu... po prostu inaczej się nie dało. I przepraszam też za to, że jest trochę za krótka i dziwnie napisana, ale ostatnio nie jest mi łatwo cokolwiek napisać. Mam nadzieję, że jakoś mi to wybaczycie. Musicie wiedzieć, że kocham Was wszystkich!
I dziękuję Wam ogrooomnie za podnad 80 komentarzy pod czwartą częścią, to jest... NIESAMOWITE! Jesteście absolutnie najlepsi! Jeszcze raz powtarzam: KOCHAM WAS! 

DZISIAJ WSPANIAŁY DZIEŃ:
WSZYSTKIEGO NAJLEPSZEGO HARRY! ♥
żyj 500 lat i nigdy się nie starzej, bądź zawsze taki zajebisty jak jesteś, uśmiechaj się tak często jak możesz, śpiewaj jak najwięcej i wstawiaj na twittera jak najwięcej swoich idiotycznych Vine'ów (czy jak to się tam odmienia), bo są cudowne i między innymi za nie tak bardzo Cię kochamy! 
NO. ♥




- Koniec tych czułości! - krzyczy Theodore i zmusza nas do oderwania się od siebie. 

   Niall nadal się trzęsie, ale chyba napędza go myśl, że będzie mógł zaćpać wieczorem, bo jest w stanie mniej więcej normalnie funkcjonować. Raczej mniej niż więcej, ale cóż. 
   Powoli podchodzimy do Theodora i Josepha, nie wiedząc dokładnie co mamy zrobić.

 - [T.I] – Theodore zwraca się do mnie – podejdź do Josepha. Na początek jedno proste podnoszenie.

  Posłusznie wypełniam jego polecenie. Czuję, jak palce „chłopaka od podnoszeń” oplatają moją talię, a jego umięśnione ramiona powoli podnoszą mnie do góry. Theodore każe mi unieść ręce do góry i minimalnie rozszerzyć nogi. Robię to, a Joseph unosi mnie jeszcze wyżej, aż ponad swoją głowę. 

 - Rozszerz nogi jeszcze bardziej [T.I.] - instruuje mnie trener. - Łatwiej będzie wam złapać równowagę.
 
   W tym momencie czuję, że Joseph trochę się chwieje. Momentalnie sztywnieję. 

 - Spokojnie [T.I.], mamy wszystko pod kontrolą – zapewnia mnie. 

   Joseph powoli opuszcza mnie z powrotem na ziemię. Jak dobrze znowu czuć pewny grunt pod nogami. 

 - Wszystko było dobrze, dopóki nie zaczęłaś się spinać – Theodore marszczy nos i podchodzi do mnie. - Spróbuj się odprężyć, okej?

   Kiwam głową i zdobywam się na uśmiech. Niepewnie zerkam w stronę Nialla. Ma przekrwione oczy i ogólnie wyglądem trochę przypomina trupa, ale jakoś się trzyma. 

 - No to co? Jo, ostatnia próba z [T.I.], a potem do akcji wkracza nasz blond Bond – uśmiecha się Theodore.

   Niall słysząc słowa trenera zaczyna się trząść. Mam nadzieję, że ze śmiechu, a nie z powodu chwilowego odstawienia narkotyków. Joseph (czy też Jo) znów oplata mnie palcami i spokojnie unosi do góry. Tym razem udaje nam się wykonać podnoszenie poprawnie, bez przypadkowych wpadek. 

 - No... dobrze – mruczy Theodore. - Niall, wiesz co masz robić? - patrzy na blondyna, który z entuzjazmem kiwa głową. - Świetnie. Możemy spróbować?

   Tym razem oboje kiwamy głową. 
   Niall podchodzi do mnie i posyła mi niepewny uśmiech. Widać, że się boi. Ja też się boję, ale co mam zrobić? 
   Staję spokojnie na podłodze i staram się rozluźnić wszystkie mięśnie. W tym czasie Theodore przekazuje Niallowi kilka cennych wskazówek na temat odpowiedniego chwycenia mnie w talii. Z sekundy na sekundę zaczynam się coraz bardziej denerwować. 
   Po chwili blondyn w końcu podchodzi do mnie i podnosi mnie do góry, tak samo jak wcześniej robił to Joseph. Wykonuję półobrót w powietrzu i rozchylam nogi, tak jak pokazywał mi Theodore. Niall łapie mnie prawidłowo i unosi jeszcze wyżej. Mimowolnie zaczynam się uśmiechać.

 - Ja latam! - piszczę podekscytowana. 

   I w tej chwili coś zaczyna się dziać. Niall nagle mnie puszcza, a ja spadam na podłogę. Przez chwilę po prostu leżę płasko na ziemi, bo czuję że nie mam siły się podnieść. A do tego potwornie boli mnie lewy nadgarstek.
   Theodore zaczyna besztać chłopaka za to, że był taki nieostrożny, a do mnie podchodzi Joseph i pomaga mi wstać.

 - Wszystko w porządku? - pyta z wyraźnym francuskim akcentem. 
 - Taa.. po prostu się potłukłam – odpowiadam i niepewnie się uśmiecham. 
 - Na pewno nic ci nie jest? - patrzy na mnie uważnie. Wygląda na to, że naprawdę się martwi.
 - Trochę boli mnie nadgarstek – no może nie trochę, ale to postanawiam zachować dla siebie. - Ale żyję!

   Joseph uśmiecha się do mnie. 

 - Chyba skrócimy dzisiaj trening, Theo – zwraca się do naszego trenera. - [T.I.] stłukła sobie nadgarstek i raczej nie będzie w stanie teraz tańczyć. 
 - Dobra – odpowiada Theodore zrezygnowany. - Idźcie się przebrać. Jutro spotykamy się w tym samym miejscu i o tej samej godzinie, zrozumiano?

   Energicznie kiwam głową.
   Razem z Niallem kierujemy się w stronę toalet. Ja oczywiście wchodzę do damskiej... I niestety on też. 

 - Myślałam, że...
 - Daj spokój [T.I.], chciałem cię przeprosić – przerywa mi i wlepia wzrok w czubki swoich baletek.
 - Nie ma za co – szepczę i zamykam przed nim drzwi toalety. 

***

   W milczeniu wracamy do hotelu, w milczeniu jedziemy na górę windą i w milczeniu wchodzimy do pokoju. Ogólnie w swoim towarzystwie dużo milczymy. Tym razem to Niall postanawia przerwać ciszę.

 - [T.I.] czy mogę teraz... no wiesz? - pyta i wskazuje łokciem na drzwi od łazienki. 
 - Pewnie, ja później wezmę prysznic – odpowiadam i rzucam się na łóżko.

   Niall uśmiecha się smutno i zaczyna grzebać w swojej torbie. Po chwili wyjmuje z jej wnętrza czarne pudełko z czaszką narysowaną na górze. Stara się zasłonić je ręką, tak żebym nie widziała. Kilka sekund później znika w łazience. 
   Zamykam oczy i zaczynam myśleć o tym, co Niall może robić za drzwiami. Pewnie bierze prysznic. Albo myje zęby? 
   Oczami wyobraźni widzę blondyna w samych bokserkach, stojącego przed lustrem i z zapamiętaniem pucującego swoje i tak już idealnie białe zęby. Uśmiecham się do siebie i wtulam w poduszkę. 
   Przypominam sobie nasz pocałunek. Moje usta napierające na jego, to dziwne uczucie ulgi, które w tamtym momencie mnie ogarniało, jego zdezorientowanie. Ten pocałunek diametralnie różnił się od tych, które przeżyłam wcześniej. Był... nie wiem jak to określić. Był po prostu inny. 
   Potem zaczynam myśleć o mamie i tacie. O tym, jak bardzo byli szczęśliwi, gdy dowiedzieli się, że zostałam wybrana na warsztaty. O tym, jak bardzo mnie kochają i jak wiele pieniędzy wyłożyli, aby zapewnić mi dobre warunki do życia. Kocham ich, jestem tego w stu procentach pewna. 
   Następni są Theodore i Joseph. Nie wiem czy Niall też tak uważa, ale według mnie obaj są gejami. Można tak stwierdzić między innymi po ich zachowaniu. Po tym, jak bardzo się do siebie kleili i jakie spojrzenia sobie posyłali. 
   Dobra, stop. Takie myślenie nie jest zdrowe [T.I.], przynajmniej nie dla ciebie. 
   Z powrotem otwieram oczy i zaczynam wsłuchiwać się w... w sumie to nie wiem w co, bo nie słyszę nic oprócz miarowego tykania zegara i swojego oddechu. Znowu zaczynam zastanawiać się, co teraz robi Niall w łazience. 
   Wstaję z łóżka i zaczynam nerwowo chodzić w tę i z powrotem po pokoju. Podśpiewuję sobie pod nosem fragmenty ulubionych piosenek, co chwilę sprawdzam godzinę na telefonie i wyglądam przez okno, żeby zobaczyć co się dzieje w mieście. 
   Stwierdzam, że to chodzenie nie działa na mnie dobrze, bo robię się coraz bardziej podenerwowana, więc z powrotem kieruję się do łóżka. Z przyjemnością wtulam się w ciepłą poduszkę i zamykam oczy. Leżę tak przez chwilę. 
   Kiedy dwadzieścia minut później Niall nie nadal nie wychodzi z łazienki, a ja nie słyszę szumu wody, postanawiam sprawdzić co się z nim dzieje. 
   Niechętnie podnoszę się z łóżka i kieruję w stronę łazienki. O dziwo, gdy naciskam klamkę, drzwi bez problemu się otwierają.

 - Niall, co ty tu tak długo robisz? Myślałam, że się topisz, więc... - przerywam, gdy dochodzi do mnie to, co właśnie widzę. - Mój Boże – szepczę do siebie. 

   Widzę, jak chłopak trzęsie się pod wpływem konwulsji i próbuje złapać oddech. Z jego ust wydobywa się piana, jego oczy są otwarte, ale wydaje się, jakby patrzył w nicość. Po jego przedramieniu spływa strużka krwi, która tworzy na podłodze małą kałużę. Zaraz obok niego zauważam strzykawkę; teraz już pustą, wcześniej napełnioną czymś, co sprawiło że teraz właśnie tak wygląda. 
   Opanowuje mnie paniczny strach i przez chwilę w myślach słyszę tylko jedno słowo.
   PRZEDAWKOWAŁ.

A.♥