niedziela, 23 października 2016

Harry. ♥

Niespodzianka :)
KLIK. ♥


   Jesień to dość trudna pora roku. Generalnie nigdy nikomu nic się nie chce, jeśli nie licząc bezproduktywnego siedzenia pod ciepłym kocykiem z kubkiem herbaty w dłoni i ulubionym serialem włączonym na dogorywającym laptopie. Pogoda na zewnątrz często wywołuje w nas myśli samobójcze, bo wszystko się kończy: ciepło, dzień, liście na drzewach, zielona trawa, słoneczne dni i możliwość ubrania ulubionej hawajskiej koszuli w różnokolorowe kwiatki.
   Ale jest też taka jesień, kiedy słońce rozkosznie ogrzewa twoje plecy w drodze do pobliskiej piekarni, kiedy w całym domu pachnie cynamonem, kardamonem, kawą i zupą z dyni, kiedy drzewa przybierają cudowne brudnawozłote odcienie, kiedy możesz ubrać ciepły sweterek wydziergany przez babcię na drutach, ulubione, lakierowane czarne oksfordki i zatopić się w melancholijnych myślach. 
   Tego dnia mieliśmy zdecydowanie do czynienia z pierwszym typem jesieni. Gdy rano wyjrzałam przez okno, powitała mnie gęsta jak jogurt grecki mgła i obezwładniające zimno przenikające do środka przez nie do końca szczelne okno. 
   Zdjęłam kołdrę z łóżka i owinęłam się nią naokoło. W takiej formie nieszczęśliwego, rozczochranego burrito udałam się do łazienki i doprowadziłam się do względnego porządku. Opuszczałam ją z wrażeniem, iż jedna brew jest zdecydowanie grubsza od drugiej, ale zignorowałam to i poszłam wciągnąć na siebie jakiekolwiek ubrania. Tego dnia postawiłam na grubą, kremową, swetrową sukienkę, kryjące czarne rajstopy i śmieszne mokasyny z frędzlami. Na górę zarzuciłam trochę za duży, dwurzędowy płaszcz i brązowy szalik w formacie koca, żeby było mi wystarczająco ciepło i rzuciłam się na głęboką wodę, jaką było wyjście na dwór. A dokładniej - do pracy. 
   Mieszkałam jakieś dwadzieścia minut drogi piechotą od malutkiej kawiarni, w której obecnie pracowałam. Byłam studentką drugiego roku filologii romańskiej, po której pewnie nie będę miała pracy, dlatego stwierdziłam, że chcę zdobyć doświadczenie w branży gastronomicznej jak najwcześniej i tak oto nauczyłam się robić kawę ze wszystkim i podawać ludziom niebotycznie drogie drożdżówki na ładnych serwetkach i talerzykach. 
   Tego dnia otwierał Josue, niesamowicie zorganizowany dwudziestopięciolatek francuskiego pochodzenia, który pomagał mi w uzyskaniu jak najmniej brzmiącego na podrabiany akcentu. Powitał mnie uśmiechem, kiedy weszłam do środka przez starodawne drewniane drzwi z dzwonkiem sygnalizującym przyjście klienta. Odwzajemniłam jego miły gest i poszłam na zaplecze, ubrać na górę mój uroczy, profesjonalny fartuszek. 

- Jak tam dzionek? - zapytał, zabawnie przedłużając ostatnią sylabę, jak to miał w zwyczaju.
- Umieram z zimna i braku ciepła, ale oprócz tego, to super.

   Zaśmiał się, ale zaraz potem zrobił swoją poważną minę w stylu "muszę powiedzieć Ci coś bardzo ważnego". 

- Dajesz - rzuciłam, wyprzedzając jego słowa.
- Skąd wie... A zresztą, nieważne. Przychodzi do nas dzisiaj nowy pracownik.

  To rzeczywiście nowość. Od ponad roku nie było żadnych zmian w składzie naszego skromnego personelu. Nie sądziłam, że potrzeba by nam było kogoś nowego. Świetnie radziliśmy sobie w trójkę: ja, Josue i Marylyn, słodka i roztrzepana blondynka, kochająca kawę ponad wszystko.

- Kto to?
- Jakiś bogaty dzieciak, którego rodzice znają się z Szefem i poprosili go, żeby przyjął go chociaż na kilka miesięcy i nauczył "szacunku do pieniądza".

   Parsknęłam śmiechem. To może być ciekawe.

- Powinien przyjść o dziewiątej - dorzucił Josue, znikając na zapleczu, zapewne w poszukiwaniu worków z kawą. - Zajmij się nim. 

   W tym samym momencie otworzyły się drzwi, zabrzęczał dzwoneczek i do środka wszedł wysoki, cały ubrany na czarno chłopak, o trochę zbyt długich brązowych, kręconych włosach. Nie wyglądał jednak na bogatego dzieciaka. Bardziej na bogatego mężczyznę. Ciekawe czy jego rodzice zdążyli już zauważyć, że ich synek jest dorosły. 

- Harry - przywitał się zdawkowo. 
- [T.I.] - odparłam. - Nauczę cię robić kawę.
- Świetnie. Umiem robić kawę. 
- W takim razie niczego cię nie nauczę.
- Okej. 

   To faktycznie dupek i zapatrzony w siebie bogaty dzieciak. Przez chwilę bez słowa staliśmy naprzeciwko siebie, aż przypomniało mi się, że muszę dać mu przecież nasz uroczy, profesjonalny fartuszek i plakietkę z imieniem. Zniknęłam więc na zapleczu i po chwili przyniosłam mu jego służbowy strój.

- Ty tak serio? - zaczął, parskając śmiechem. - Nie ubiorę tego.
- Okej. Nie ubieraj - odparłam i zajęłam się rozpakowywaniem i układaniem w gablotkach drożdżówek, małych słoiczków z dżemami i pysznych ciast, które od samego rana piekł Szef ze swoją żoną.

   Nowy Harry sterczał jak słup soli obok mnie i, chociaż wcale na niego nie patrzyłam, czułam jak raz po raz taksuje mnie wzrokiem.

- Tu masz drożdżówki - wskazałam na gablotę - kawę bierzesz z tych lnianych worków, mielisz w młynku na średnich obrotach i, w zależności od tego, jak mocna ma być, wsypujesz odpowiednio jedną, dwie, lub trzy łyżeczki. Moc kawy masz zapisaną przy jej nazwie, tu, w tym zeszycie - powiedziałam, podając mu do ręki olbrzymi i trochę już sfatygowany kołonotatnik. - Małą kawę podajesz w filiżankach w kwiatki, średnią - w tych trochę większych w słonie, a dużą - w tych białych kubkach, które stoją na lewo od ekspresu. Kawę na wynos wlewamy do kartonowych kubeczków, które masz zaraz pod ladą. Klienci mogą zażyczyć sobie też do kawy cukier biały lub trzcinowy, dodatkowe mleko, mleko sojowe, mleko bez laktozy, mleko ryżowe, cynamon, kardamon, albo jakiś syrop. Wszystkie te rzeczy masz w szafce nad ekspresem. Ja dzisiaj stoję na kasie i podaję wszystko na tackach, a Marylyn sprząta. Powinna tu być za chwilkę.

   Zadowolona z tego, że udało mi się tak skondensować wszystkie potrzebne informacje, uśmiechnęłam się promiennie i dopiero wtedy spojrzałam na Nowego Harry'ego. On, jak gdyby nigdy nic, stał oparty o blat stołu i pisał na telefonie. Odchrząknęłam.

- Hm? - łaskawie zdołał odciągnąć wzrok od swojego smartfona i spojrzeć na mnie. - Mówiłaś coś?
- Nie - odparłam. W tym samym momencie rozległ się dzwoneczek u drzwi, sygnalizujący przyjście pierwszego klienta. - No to co, zaczynamy?

   Odrobinę skołowany Nowy Harry schował telefon do kieszeni swoich, jak na mój gust zbyt obcisłych, czarnych jeansów, wytarł ręce w fartuszek i przywitał nowo przybyłą klientkę uśmiechem firmowym numer pięć.

- Jedno duże bezkofeinowe latte na mleku sojowym z odtłuszczonym syropem różanym na wynos proszę - wyrecytowała dziewczyna na jednym oddechu.

   Mechanicznie wstukałam cenę w kasę fiskalną, przyjęłam od niej pieniądze i wręczyłam paragon, a nasz nowy pracownik miesiąca stał jak kołek i obracał w ręce biały kubek. Cóż, przynajmniej to potrafił dobrze dobrać.

- Pomóc ci? - spytałam, przylepiając do twarzy swój najbardziej chamski uśmieszek.
- Nie trzeba - wymruczał i niezdarnie nacisnął guzik na młynku do kawy. - Teraz skoro to latte to.... - tu zajrzał na chwilę do kołonotatnika - łyżeczka kawy do tego śmiesznego urządzenia, zamiast zwykłego mleka wlewamy mleko sojowe... Jakoś dam radę.

   Parsknęłam śmiechem i zabrałam mu karton z mlekiem, bo właśnie miał wlać je w miejsce, gdzie wlewa się wodę do ekspresu.

- Może jednak ci pomóc? - spytałam, teraz już o wiele bardziej życzliwie.
- Może jednak...

   Zręcznie przygotowałam zamówienie, opisując powoli każdy kolejny krok i już po chwili zadowolona klientka wyszła z kawiarni, trzymając w dłoniach swój ukochany napój.

- Wow - mruknął Harry i znowu otaksował mnie wzrokiem z góry na dół.
- Nie ma stania - zaśmiałam się. - Mamy nowych klientów.
- Tak jest kapitanie!

   Zdziwiło mnie to, jak szybko ten chłopak spokorniał i z jaką uwagą teraz obserwował wszystkie moje ruchy i jak bardzo strał się robić wszystko jak najbardziej dokładnie, ale jednocześnie w dość szybkim tempie, jak miło uśmiechał się do klientów, życzył im miłego dnia i rysował na serwetkach uśmiechnięte buźki.
   Po ośmiu uczciwie przepracowanych godzinach posprzątaliśmy lokal i poszliśmy na zaplecze, żeby przebrać się w normalne ubrania i w końcu rozejść się do domów.

- Dzięki za... no wiesz - zaczął Harry - nauczenie mnie tego całego szajsu.
- Szajsu? - zaśmiałam się. - Nie ma sprawy, i tak musiałabym cię tego w końcu nauczyć, więc dzięki, że aż tak bardzo mi tego nie utrudniałeś.
- Chciałem cię trochę powkurzać - przyznał. - Ale ty nie awanturowałaś się, jak to zrobiłyby wszystkie dziewczyny, tylko po prostu no... Nie odzywałaś się, a mnie to doprowadzało do szału.

   Zatkało mnie. Niecodziennie słyszy się takie rzeczy.

- Dasz się może... no wiesz... zaprosić na kawę? - spytał, obdarzając mnie rozbrajająco uroczym uśmiechem.
- Kawę? - uniosłam brew. - Nie masz już dość kawy na dzisiaj?
- W tak dobrym towarzystwie? Nigdy.

A.♥

 




   
   

4 komentarze:

  1. WRÓCIŁAAAAAAAAAAŚ! ♥

    OdpowiedzUsuń
  2. Super napiszesz drugą część?
    ;-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Jeeej! Wróciłaś!
    Czy mogłabyś dodać imagina z niallem proooooooooosze! :-D

    OdpowiedzUsuń
  4. Kochana nawet nie wiesz jak się cieszę💕W 2014 roku ten blog był dla mnie cudownym miejscem, mogłam wypocząć, odstresować się, ale przede wszystkim poczytać niesamowicie dobre opowiadania o członkach mego ulubionego zespołu. Dziś coś mnie podkusiło, aby sprawdzić, może coś dodałaś. Jestem niesamowicie szczęśliwa, że wróciłaś. Przez te prawie 3 lata nie dość,że wydoroślałam, zmieniłam swoje poglądy, nauczyłam się wielu rzeczy, można powiedzieć, że dorosłam. Jednak mimo tego moja miłość do twych ff pozostała nadal. Mam do nich ogromny sentyment, ale to nie jest powód dla którego tutaj kliknęłam. Twoje opowiadania są definitywnie najlepsze, będę kochać je zawsze, wszędzie i nigdy o nich, ani o tobie nie zapomnę. Dziękuję!💕

    Ps. Nie wiem czy pamiętasz taką czytelniczkę, która zawsze podpisywała się Emcia. To byłam ja. I nie zapomnę kiedy złożyłaś mi najlepsze urodzinowych życzenoa jakie kiedykolwiek dostałam. I tak nadal mam screen'a tych życzeń w telefonie💕

    OdpowiedzUsuń