niedziela, 23 października 2016

Harry. ♥

Niespodzianka :)
KLIK. ♥


   Jesień to dość trudna pora roku. Generalnie nigdy nikomu nic się nie chce, jeśli nie licząc bezproduktywnego siedzenia pod ciepłym kocykiem z kubkiem herbaty w dłoni i ulubionym serialem włączonym na dogorywającym laptopie. Pogoda na zewnątrz często wywołuje w nas myśli samobójcze, bo wszystko się kończy: ciepło, dzień, liście na drzewach, zielona trawa, słoneczne dni i możliwość ubrania ulubionej hawajskiej koszuli w różnokolorowe kwiatki.
   Ale jest też taka jesień, kiedy słońce rozkosznie ogrzewa twoje plecy w drodze do pobliskiej piekarni, kiedy w całym domu pachnie cynamonem, kardamonem, kawą i zupą z dyni, kiedy drzewa przybierają cudowne brudnawozłote odcienie, kiedy możesz ubrać ciepły sweterek wydziergany przez babcię na drutach, ulubione, lakierowane czarne oksfordki i zatopić się w melancholijnych myślach. 
   Tego dnia mieliśmy zdecydowanie do czynienia z pierwszym typem jesieni. Gdy rano wyjrzałam przez okno, powitała mnie gęsta jak jogurt grecki mgła i obezwładniające zimno przenikające do środka przez nie do końca szczelne okno. 
   Zdjęłam kołdrę z łóżka i owinęłam się nią naokoło. W takiej formie nieszczęśliwego, rozczochranego burrito udałam się do łazienki i doprowadziłam się do względnego porządku. Opuszczałam ją z wrażeniem, iż jedna brew jest zdecydowanie grubsza od drugiej, ale zignorowałam to i poszłam wciągnąć na siebie jakiekolwiek ubrania. Tego dnia postawiłam na grubą, kremową, swetrową sukienkę, kryjące czarne rajstopy i śmieszne mokasyny z frędzlami. Na górę zarzuciłam trochę za duży, dwurzędowy płaszcz i brązowy szalik w formacie koca, żeby było mi wystarczająco ciepło i rzuciłam się na głęboką wodę, jaką było wyjście na dwór. A dokładniej - do pracy. 
   Mieszkałam jakieś dwadzieścia minut drogi piechotą od malutkiej kawiarni, w której obecnie pracowałam. Byłam studentką drugiego roku filologii romańskiej, po której pewnie nie będę miała pracy, dlatego stwierdziłam, że chcę zdobyć doświadczenie w branży gastronomicznej jak najwcześniej i tak oto nauczyłam się robić kawę ze wszystkim i podawać ludziom niebotycznie drogie drożdżówki na ładnych serwetkach i talerzykach. 
   Tego dnia otwierał Josue, niesamowicie zorganizowany dwudziestopięciolatek francuskiego pochodzenia, który pomagał mi w uzyskaniu jak najmniej brzmiącego na podrabiany akcentu. Powitał mnie uśmiechem, kiedy weszłam do środka przez starodawne drewniane drzwi z dzwonkiem sygnalizującym przyjście klienta. Odwzajemniłam jego miły gest i poszłam na zaplecze, ubrać na górę mój uroczy, profesjonalny fartuszek. 

- Jak tam dzionek? - zapytał, zabawnie przedłużając ostatnią sylabę, jak to miał w zwyczaju.
- Umieram z zimna i braku ciepła, ale oprócz tego, to super.

   Zaśmiał się, ale zaraz potem zrobił swoją poważną minę w stylu "muszę powiedzieć Ci coś bardzo ważnego". 

- Dajesz - rzuciłam, wyprzedzając jego słowa.
- Skąd wie... A zresztą, nieważne. Przychodzi do nas dzisiaj nowy pracownik.

  To rzeczywiście nowość. Od ponad roku nie było żadnych zmian w składzie naszego skromnego personelu. Nie sądziłam, że potrzeba by nam było kogoś nowego. Świetnie radziliśmy sobie w trójkę: ja, Josue i Marylyn, słodka i roztrzepana blondynka, kochająca kawę ponad wszystko.

- Kto to?
- Jakiś bogaty dzieciak, którego rodzice znają się z Szefem i poprosili go, żeby przyjął go chociaż na kilka miesięcy i nauczył "szacunku do pieniądza".

   Parsknęłam śmiechem. To może być ciekawe.

- Powinien przyjść o dziewiątej - dorzucił Josue, znikając na zapleczu, zapewne w poszukiwaniu worków z kawą. - Zajmij się nim. 

   W tym samym momencie otworzyły się drzwi, zabrzęczał dzwoneczek i do środka wszedł wysoki, cały ubrany na czarno chłopak, o trochę zbyt długich brązowych, kręconych włosach. Nie wyglądał jednak na bogatego dzieciaka. Bardziej na bogatego mężczyznę. Ciekawe czy jego rodzice zdążyli już zauważyć, że ich synek jest dorosły. 

- Harry - przywitał się zdawkowo. 
- [T.I.] - odparłam. - Nauczę cię robić kawę.
- Świetnie. Umiem robić kawę. 
- W takim razie niczego cię nie nauczę.
- Okej. 

   To faktycznie dupek i zapatrzony w siebie bogaty dzieciak. Przez chwilę bez słowa staliśmy naprzeciwko siebie, aż przypomniało mi się, że muszę dać mu przecież nasz uroczy, profesjonalny fartuszek i plakietkę z imieniem. Zniknęłam więc na zapleczu i po chwili przyniosłam mu jego służbowy strój.

- Ty tak serio? - zaczął, parskając śmiechem. - Nie ubiorę tego.
- Okej. Nie ubieraj - odparłam i zajęłam się rozpakowywaniem i układaniem w gablotkach drożdżówek, małych słoiczków z dżemami i pysznych ciast, które od samego rana piekł Szef ze swoją żoną.

   Nowy Harry sterczał jak słup soli obok mnie i, chociaż wcale na niego nie patrzyłam, czułam jak raz po raz taksuje mnie wzrokiem.

- Tu masz drożdżówki - wskazałam na gablotę - kawę bierzesz z tych lnianych worków, mielisz w młynku na średnich obrotach i, w zależności od tego, jak mocna ma być, wsypujesz odpowiednio jedną, dwie, lub trzy łyżeczki. Moc kawy masz zapisaną przy jej nazwie, tu, w tym zeszycie - powiedziałam, podając mu do ręki olbrzymi i trochę już sfatygowany kołonotatnik. - Małą kawę podajesz w filiżankach w kwiatki, średnią - w tych trochę większych w słonie, a dużą - w tych białych kubkach, które stoją na lewo od ekspresu. Kawę na wynos wlewamy do kartonowych kubeczków, które masz zaraz pod ladą. Klienci mogą zażyczyć sobie też do kawy cukier biały lub trzcinowy, dodatkowe mleko, mleko sojowe, mleko bez laktozy, mleko ryżowe, cynamon, kardamon, albo jakiś syrop. Wszystkie te rzeczy masz w szafce nad ekspresem. Ja dzisiaj stoję na kasie i podaję wszystko na tackach, a Marylyn sprząta. Powinna tu być za chwilkę.

   Zadowolona z tego, że udało mi się tak skondensować wszystkie potrzebne informacje, uśmiechnęłam się promiennie i dopiero wtedy spojrzałam na Nowego Harry'ego. On, jak gdyby nigdy nic, stał oparty o blat stołu i pisał na telefonie. Odchrząknęłam.

- Hm? - łaskawie zdołał odciągnąć wzrok od swojego smartfona i spojrzeć na mnie. - Mówiłaś coś?
- Nie - odparłam. W tym samym momencie rozległ się dzwoneczek u drzwi, sygnalizujący przyjście pierwszego klienta. - No to co, zaczynamy?

   Odrobinę skołowany Nowy Harry schował telefon do kieszeni swoich, jak na mój gust zbyt obcisłych, czarnych jeansów, wytarł ręce w fartuszek i przywitał nowo przybyłą klientkę uśmiechem firmowym numer pięć.

- Jedno duże bezkofeinowe latte na mleku sojowym z odtłuszczonym syropem różanym na wynos proszę - wyrecytowała dziewczyna na jednym oddechu.

   Mechanicznie wstukałam cenę w kasę fiskalną, przyjęłam od niej pieniądze i wręczyłam paragon, a nasz nowy pracownik miesiąca stał jak kołek i obracał w ręce biały kubek. Cóż, przynajmniej to potrafił dobrze dobrać.

- Pomóc ci? - spytałam, przylepiając do twarzy swój najbardziej chamski uśmieszek.
- Nie trzeba - wymruczał i niezdarnie nacisnął guzik na młynku do kawy. - Teraz skoro to latte to.... - tu zajrzał na chwilę do kołonotatnika - łyżeczka kawy do tego śmiesznego urządzenia, zamiast zwykłego mleka wlewamy mleko sojowe... Jakoś dam radę.

   Parsknęłam śmiechem i zabrałam mu karton z mlekiem, bo właśnie miał wlać je w miejsce, gdzie wlewa się wodę do ekspresu.

- Może jednak ci pomóc? - spytałam, teraz już o wiele bardziej życzliwie.
- Może jednak...

   Zręcznie przygotowałam zamówienie, opisując powoli każdy kolejny krok i już po chwili zadowolona klientka wyszła z kawiarni, trzymając w dłoniach swój ukochany napój.

- Wow - mruknął Harry i znowu otaksował mnie wzrokiem z góry na dół.
- Nie ma stania - zaśmiałam się. - Mamy nowych klientów.
- Tak jest kapitanie!

   Zdziwiło mnie to, jak szybko ten chłopak spokorniał i z jaką uwagą teraz obserwował wszystkie moje ruchy i jak bardzo strał się robić wszystko jak najbardziej dokładnie, ale jednocześnie w dość szybkim tempie, jak miło uśmiechał się do klientów, życzył im miłego dnia i rysował na serwetkach uśmiechnięte buźki.
   Po ośmiu uczciwie przepracowanych godzinach posprzątaliśmy lokal i poszliśmy na zaplecze, żeby przebrać się w normalne ubrania i w końcu rozejść się do domów.

- Dzięki za... no wiesz - zaczął Harry - nauczenie mnie tego całego szajsu.
- Szajsu? - zaśmiałam się. - Nie ma sprawy, i tak musiałabym cię tego w końcu nauczyć, więc dzięki, że aż tak bardzo mi tego nie utrudniałeś.
- Chciałem cię trochę powkurzać - przyznał. - Ale ty nie awanturowałaś się, jak to zrobiłyby wszystkie dziewczyny, tylko po prostu no... Nie odzywałaś się, a mnie to doprowadzało do szału.

   Zatkało mnie. Niecodziennie słyszy się takie rzeczy.

- Dasz się może... no wiesz... zaprosić na kawę? - spytał, obdarzając mnie rozbrajająco uroczym uśmiechem.
- Kawę? - uniosłam brew. - Nie masz już dość kawy na dzisiaj?
- W tak dobrym towarzystwie? Nigdy.

A.♥

 




   
   

niedziela, 18 maja 2014

WAŻNE!


Moje kochane Miśki...

Nie jest mi łatwo pisać tą notkę, bo od listopada 2012 roku ten blog był całym moim życiem...
Jak pewnie zdążyliście już zauważyć, ostatnio coraz gorzej idzie mi pisanie, posty na blogu pojawiają się coraz rzadziej i są coraz krótsze...
Wiem, że zakładanie bloga to ogromna odpowiedzialność, trzeba mieć świadomość, że aby nie zawieść swoich Czytelników powinno się pisać w miarę regularnie, że nie można wiecznie mieć tej samej wymówki - brak weny lub czasu, że blog to jakby drugie życie.
I powiem Wam, że przez ponad rok, właśnie tym dla mnie było pisanie dla Was. To było coś, co mnie odprężało, sprawiało mi ogromną przyjemność, a wszystkie Wasze pozytywne komentarze nie tylko motywowały mnie do pisania kolejnych postów, ale sprawiały, że miałam ochotę wstawać z łóżka, miałam ochotę po prostu... żyć.
Kiedy zakładałam bloga byłam pewna, że to będzie najlepsza rzecz, jaka mnie spotkała. Szczerze mówiąc, ten blog w jakiś dziwny, niezrozumiały dla mnie samej sposób, trzymał mnie przy życiu. To Wy, pisząc komentarze lub po prostu odwiedzając mojego bloga trzymaliście mnie przy życiu. Możecie być z siebie dumni.
Na szczęście (albo dla niektórych niestety), ten okres w moim życiu się skończył. Skończyły się jedne problemy, ale zaczęły się drugie. Wraz z rozpoczęciem szkoły muzycznej drugiego stopnia, straciłam około 50 godzin w tygodniu, które kiedyś mogłam poświęcić na pisanie dla Was. Ostatnio, żeby napisać posta musiałam zarwać dwie noce z rzędu, co skończyło się ponad tygodniową chorobą.... Ale nie piszę tego po to, żeby było Wam mnie żal. Chciałabym tylko żebyście zrozumieli, jak bardzo jest mi ciężko. Wiem, że pewnie znacie osoby, które mają 5843548439256 razy więcej zajęć niż ja i mimo tego systematycznie prowadzą bloga, ale ja już tak nie potrafię.
Przepraszam.
To nie jest tak, że opuszczam tego bloga na zawsze, bo nadal czuję się za niego odpowiedzialna. Mam wyrzuty sumienia, kiedy patrzę na datę ostatnio dodanego posta. Mam też wrażenie, że nie mogę tutaj dodać byle czego, byleby tylko pojawiło się coś nowego.
Mam nadzieję, że zrozumiecie mnie... Naprawdę bardzo się starałam, ale już dłużej tak nie potrafię. Właśnie dlatego muszę zawiesić tego bloga. Aż do odwołania.

Kocham Was.
A.♥












sobota, 22 marca 2014

Harry. 3

Cze. ♥
Nie chcę się rozpisywać, więc oznajmiam tylko, że imaginy będą się od teraz pojawiać rzadziej niż wcześniej, ze względu na mój totalny brak czasu (i weny).
Kocham Was mocno i naprawdę się staram, ale po prostu nie zawsze wychodzi. Dziękuję, że cały czas ze mną jesteście, to jest najpiękniejsza rzecz jakiej może doświadczyć ktokolwiek. Dziękuję bardzooooo! ♥
Generalnie Harry+[T.I.] to jeden wielki fail... Ale cóż, czytajcie :D
+ dziękuję za mocnego kopa w dupę, Mumingu, kocham Cię. ♥

KLIK.♥



[T.I.]

- Gdzie idziemy? - spytałam, rozglądając się dookoła.
- Nie mogę ci powiedzieć - zaśmiał się Harry. - Bo wtedy to by nie była niespodzianka.

   Zachichotałam i posłusznie ruszyłam za nim 127 ulicą. Zastanawiałam się, gdzie może mnie zabrać ktoś taki jak on. Nie zrozumcie mnie źle, ale nie wydaje mi się, żeby Harry miał pieniądze na jakąś ekskluzywną restaurację, o ile jakakolwiek jest o tej porze otwarta.
   W każdym razie, szliśmy sobie powolutku, bardzo dobrze oświetlonymi ulicami Manhattanu i próbowaliśmy znaleźć jakiś dobry temat do rozmowy... Ale póki co, niezbyt dobrze nam to wychodziło. Kiedy ja zaczynałam jakiś temat, okazywało się że Harry nigdy o niczym takim nie słyszał i tak samo było w przypadku, gdy to on próbował podtrzymać rozmowę.

- Już jesteśmy - odparł nagle Harry i zatrzymał się w pół kroku.

   Rozejrzałam się uważnie wokół siebie i stwierdziłam, że kompletnie nie wiem gdzie jestem. Do tej pory wydawało mi się, że znam Manhattan jak własną kieszeń, ale w tym miejscu jeszcze nigdy nie byłam.
   Harry zaprowadził mnie do jakiegoś pseudo kurortu nad rzeką, który, gdyby nie motorówki przycumowane do drewnianego molo i wielki, migający na różowo neon z napisem "BAR 24/7", mógłby grać nawiedzony dom w horrorze. Nigdy nie przypuszczałam nawet, że coś takiego istnieje... A jednak. Nowy Jork nie przestaje mnie zaskakiwać.

- Pięknie tu, prawda? - Harry spojrzał na mnie wzrokiem rozmarzonego chłopca.

   Niepewnie pokiwałam głową i posłałam mu fałszywy uśmiech.

- Co masz zamiar tu ro...
- Poczekaj, to jeszcze nie wszystko! - przerwał mi i pociągnął mnie za rękę w stronę tego upiornego baru.

   O dziwo, wcale nie zaprowadził mnie do środka, ale na tyły tego dziwnego budynku, gdzie... O MÓJ BOŻE.
   Na balustradzie tarasu były poustawiane jedna obok drugiej świeczki... Cóż, Harry chyba lubi zabawy z ogniem, bo to zadziwiająco przypominało scenerię z mojego balkonu. Mimowolnie uśmiechnęłam się do chłopaka. To było urocze.. ale wciąż nie zmieniało faktu, że nasza "randka" była totalną klapą.
   Usiadłam obok Harry'ego na troszeczkę niestabilnym drewnianym stoliku pod ścianą i wlepiłam wzrok w te kilkadziesiąt świeczek przede mną. Chłopak zaczął opowiadać mi o swoim dzieciństwie, ale przyznam się, że nie za bardzo go słuchałam. To całe spotkanie przypominało mi scenariusz niszowego filmu dla nastolatek... Wszystko było zdecydowanie przerysowane i naciągane, ale Harry zdawał się tego nie zauważać.
 
- Opowiesz mi coś o sobie? - spytał nagle, złączając ze sobą palce naszych dłoni.
- Nie ma tu nic do opowiadania - zaśmiałam się nerwowo. - Moje życie nie jest zbytnio ciekawe.
- Życie takiej wyjątkowej dziewczyny jak ty nie może nie być ciekawe - szepnął prosto do mojego ucha, delikatnie je przygryzając.

   Błagam, nie. On chyba źle to wszystko zrozumiał. Tak, jest słodki, ale...

- Opowiedz mi coś - mruknął, muskając moją szczękę swoim językiem.

   ... kompletnie nie w moim typie.
   Teraz zaczęłam się zastanawiać, dlaczego po tym jednym spotkaniu w klubie nie mogłam przestać o nim myśleć... Wydawało mi się, że jest inny, bardziej mroczny, tajemniczy i groźny. I mimo, że nigdy bym się o to nie podejrzewała, właśnie to mnie w nim pociągało. Teraz, gdy okazało się, że jest zupełnie inny, jego szanse u mnie spadły niemal do zera. Byłam... rozczarowana? Tak, to chyba najbardziej odpowiednie tego, co w tym momencie czułam.
   Poczułam, jak usta Harry'ego niebezpiecznie szybko zbliżają się do moich. Raptownie się od niego odsunęłam, za co zostałam nagrodzona jego zdezorientowaną miną. Chciałam wymyślić jakąś wymówkę, coś w stylu przewlekłej choroby albo opryszczki, ale bardzo uprzejmie wyręczył mnie w tym przeraźliwy krzyk dobiegający z wnętrza baru.

Harry:

   Nie wierzę, że coś takiego musiało się wydarzyć akurat w takim momencie. Do tej pory było przecież tak pięknie, tak idealnie... Ale no cóż, zaczynam się przyzwyczajać do tego, że nic w życiu nie idzie po mojej myśli.
   Krzyk znowu przeszył panującą dookoła ciszę. [T.I.] skuliła się na stole, więc objąłem ją ramieniem, chcąc dodać jej otuchy. Do moich uszu doleciały strzępki rozmowy.

- Miałaś.... kurwa dwa miesiące... czy... naprawdę.... mało?
- Oddam ci wszystko! - krzyknęła kobieta. - Ale błagam, zostaw mnie!
- Masz tą pieprzoną forsę? - warknął mężczyzna.. O mój Boże, to był...
- Alec - szepnąłem.
- Kim on jest? - odszepnęła [T.I.], patrząc na mnie z przerażeniem.

   Nie chciałem odpowiadać. Nie, ten wieczór i tak był już wystarczająco zepsuty.

- Jakieś ostatnie słowa? - spytał ironicznie Alec.
- Daj mi to wyjaśnić! Oddam ci wszystko! - pisnęła kobieta.
- Zawsze ta sama gadka, Johnson, przestałem już w nią wierzyć - zaśmiał się i zrobił kilka kroków, jak mi się wydaje, w stronę tej kobiety. - Masz mi coś do powiedzenia?
- Kocham cię! - krzyknęła.
- Kim jest Alec? - spytała ponownie [T.I.], zaciskając swoje palce mocniej na moim przedramieniu.

   Wiedziałem, że się bała. Mogłem to wyczuć po sposobie w jaki jej dłoń trzymała moją, albo po drżeniu jej głosu. Ja też się bałem, chociaż nie miałem czego. Akurat mi nic nie groziło.
   
   Strzał.
   Huk bezwładnego ciała opadającego na podłogę.
   Bezlistosny rechot.
   Cisza.
   Kimkolwiek była Johnson, już jej nie było.

- Harry, odpowiesz mi?
- On jest... - zacząłem, ale te słowa nie chciały mi przejść przez gardło.
- Kim jest? - szepnęła.

   Teraz albo nigdy - pomyślałem. Wziąłem głęboki oddech i zamknąłem oczy.

- Alec to... Alec to mój brat.


A.♥

poniedziałek, 3 marca 2014

Harry. 2

Cześć!
Hello!
Hallo!
Salut!
¡Hola!
Ciao!
No to ten... Napisałam drugą część! Taka trochę mało straszna wyszła, ale cóż... Co myślicie o takim romantycznym Hazzie? Podoba Wam się?
Nie wiem jak udało mi się napisać 2 część, która jest cholernie długa jak na moje standardy w tak krótkim czasie (proszę o aplauz, haha). Kocham Was najmocniej.

DLA ANGELIKI, MUMINGA I JULCI, MOICH KOCHANYCH, NAJUKOCHAŃSZYCH. ♥
KLIK.♥

45 KOMENTARZY = 3 CZĘŚĆ


Harry:

- Nie jestem jakimś popierdolonym kryminalistą! - warknąłem, z całej siły uderzając pięścią w ścianę.

   Od kilku dni nie potrafię myśleć o niczym oprócz [T.I.]. Śni mi się każdej nocy i za każdym razem próbuje się do mnie przytulić, a ja ją odpycham. Potem ona odchodzi ode mnie, krzycząc "Jesteś potworem Harry!". W tym momencie zawsze się budzę i przez jakąś godzinę nie wiem co się ze mną dzieje. To już chyba zakrawa się na jakąś chorobę psychiczną.
   Nie mam pojęcia dlaczego cały czas obsesyjnie myślę tylko o jednej dziewczynie, którą przypadkowo spotkałem w klubie. Wcześniej nigdy mi się nic takiego nie zdarzyło. A teraz strasznie żałuję tego, że ją odepchnąłem, że przez moje idiotyczne zachowanie [T.I.] się mnie boi. Chciałbym to naprawić, ale nie mam pojęcia jak.
   Przez to wszystko tylko wyżywam się na innych. Na przykład na moim najlepszym przyjacielu.

- No to nie zachowuj się tak, jakbyś nim był - Louis zaśmiał się gardłowo.

   Pewnie był już lekko wstawiony. No cóż, on prawie zawsze jest lekko wstawiony.

- Bo, bez urazy, ale przez to, że cały czas próbujesz udowodnić wszystkim jakim jesteś twardzielem, ta dziewczyna zaczęła się ciebie bać.
- Czyli uważasz, że to wszystko MOJA wina? - krzyknąłem.

   Ten facet zaczyna mocno działać mi na nerwy. Jakim prawem wytyka mi wszystkie błędy podczas gdy sam nie jest święty? Założę się, że jego kartoteka policyjna jest równie obszerna co piąty to Harry'ego Pottera (swoją drogą, świetna książka). Wiem, że jest moim przyjacielem, ale do przesady... Przecież ja nikomu nie chcę niczego udowadniać!

- Hazz, wyluzuj - jęknął Louis, z przerażeniem wpatrując się w utworzoną przeze mnie dziurę w ścianie. - Oczywiście, że sądzę, że to twoja wina... Ale nie ma takiej rzeczy, której nie da się naprawić.

   Och. Zapomniałem już co ten magiczny napój zwany alkoholem robi z człowiekiem. Louis zawsze był bardzo szczery, ale przynajmniej wtedy, gdy nie był pijany, wiedział kiedy powinien przestać. Dobra, tym razem mu wybaczę.

- Co twoim zdaniem powinienem zrobić? - spytałem, siadając obok niego na skraju łóżka.
- Musisz jej pokazać, że potrafisz być słodki jak babeczka i romantyczny jak... Romeo. Dokładnie jak ten mały, szesnastoletni Styles, na którego dołeczki w policzkach leciały wszystkie dziewczyny w szkole - zaszczebiotał, ściskając moją twarz dłońmi.

   O nie. Tylko tego brakowało.

- Nie mam zamiaru udawać mięczaka i niszczyć swojej reputacji dla jednej głupiej laski!

   Coś ty powiedział idioto? Wypluj to!

- Oho, nie rozpędzaj się tak, mój kochany, bo, po pierwsze: wszyscy wuedzą, że tak naprawdę jesteś mięczakiem, po drugie: marnie ci idzie udawanie twardziela, bo twardziele nie noszą obcisłych czarnych spodni podciągniętych pod samą szyję...
- Przepraszam bardzo - przerwałem mu. - Moje spodnie WCALE nie są podciągnięte pod samą szyję.
- Żartujesz sobie ze mnie? Nie widać znad nich nawet gumki twoich markowych bokserek - zarechotał.

   Dla podkreślenia swoich słów, wstał z łóżka i wypiął do mnie tyłek, eksponując swoje imponujące kształty. Jego jasne, poprzecierane jeansy były zdecydowanie za luźne, bo pozwalały mi zobacyzć napisany różnokolorowymi literkami na jego bokserkach wyraz "SOBOTA". Pomińmy fakt, że dzisiaj był czwartek.
   Zachichotałem jak mała dziewczynka. Pijany Louis to mój ulubiony Louis.

- To, że nie chwalę się wszystkim moją znakomitą znajomością dni tygodnia, wcale nie oznacza, że nie jestem twardzielem. Poza tym, obcisłe spodnie są teraz w modzie.
- No właśnie Styles! Czy ty się słyszysz? Prawdziwi twardziele nie znają się na modzie! - krzyczał Lou, wymachując rękami na wszystkie strony.

   Cholernie bawił mnie jego entuzjazm, nawet jeśli mnie wyzywał. Może rzeczywiście było w tym trochę racji?

- Kurwa, Harry... Tak mnie zagadałeś, że zapomniałem ci powiedzieć o najważniejszej rzeczy! - bełkotał. - Bo po trzecie..
- Po trzecie co? - zaśmiałem się.

   Dzięki idiotycznym tekstom Louisa, cała moja złość wyparowała. Mój przyjaciel jest absolutnie najlepszy na świecie.

- Po trzecie - zaczął, przybierając możliwie jak najbardziej poważny wyraz twarzy - dobrze wiem, że cholernie zależy ci na tej "jednej głupiej lasce".
- Daj spokój - jęknąłem, zbywająć go machnięciem ręki.

   Oczywiście Louis jak zwykle miał rację. Ale nie mogłem mu tego przyznać, bo moja reputacja, która i tak wisiała już na włosku, teraz ległaby w gruzach. Dlaczego on musi mnie tak dobrze znać?
   Dobra, teraz przyznam się sam przed sobą - tak, zależy mi na tej "jednej głupiej lasce", którą jest [T.I.] [T.N.]. I wcale nie jest głupią laską.

- Proszę cię, to nie jest coś, czego mógłbyś się wstydzić. [T.I.] jest naprawdę gorącą laską. Sam czasem zastanawiam się jak by to było, gdyby ona i ja..
- Nawet o tym nie myś! - warknąłem. - Bo jak nie, to...
- Spokojnie, Hazz - mruknął Lou. - [T.I.] jest twoja.. Albo będzie, o ile nie znalazła sobie kogoś innego. Ale nawet jeśli nie znalazła, to cię nie polubi, jeśli nie przestaniesz zgrywać takiego twardziela.
- Znowu mam być "słodkim Harrym"? - jęknąłem, ze zdenerwowania przeczesując palcami włosy.
- Zdecydowanie. Parę romantycznych gestów i wszystko się zmieni - mrugnął do mnie Louis i zaczął się śmiać.

   Cóż, to rzeczywiście może być całkiem zabawne. Żegnaj nowy Harry, witaj stary Harry.
   Uśmiechnąłem się do siebie i wsadziłem palce w swoje dołeczki. O tak, [T.I.] na bank się w nich zakocha, bo tylko tego brakuje mi do pełnego sukcesu. Połowa drogi już za mną.
   Możecie się ze mnie śmiać, ale zakochałem się po uszy w [T.I.] [T.N.]. Ja, Harry Styles, który nie wierzy w miłość.

- Gdzie ona mieszka? - spytałem.


[T.I.]

   Z zadowoleniem spojrzałam na efekt swojej pracy. Moje paznokcie wyglądały idealnie. W myślach przybiłam sobie piątkę.
   Rozsiadłam się wygodnie na łóżku, opierając plecy o zagłówek, a nogi kładąc na puchatej poduszce w kolorowe słoniki. Włożyłam słuchawki na uszy, a na kolanach umiejscowiłam nowiutki egzemplarz "Poradnika Pozytywnego Myślenia". Uniosłam książkę na wysokość twarzy i zaciągnęłam się otumaniającym zapachem papieru i farby drukarskiej. Kocham wąchać książki. W szczególności te nowe.
   Delikatnie przeciągnęłam palcem po błyszczącej okładce. Z podekscytowania mięśnie w moim podbrzuszu gwałtownie się skurczyły. Takie uczucia towarzyszyły mi za każdym razem, gdy zaczynałam czytać nową książkę.
   Otworzyłam ją na pierwszej stronie i zagłębiłam się w lekturze... Jednak nie mogłam się skupić. Za każdym razem gdy patrzyłam na skupisko liter, w mojej wyobraźni formował się obraz ciemnowłosego chłopaka z klubu i za nic nie chciał mnie opuścić. Widziałam wyraźnie każdą plamkę krwi na jego koszulce, obszerny siniec pod lewym okiem, rozciętą wargę, czarną siatkę tatuaży pokrywającą większą część jego ciała, błyszczące srebrne kolczyki, ciemnozielone, hipnotyzujące oczy, niesforne loczki, zawadiacki uśmieszek, zabawną zmarszczkę pomiędzy brwiami.
   O nie, [T.I.], opanuj się. Ten chłopak pewnie dawno o tobie zapomniał. Znając takich jak oni, pewnie jest męską wersją Tiffany z tej książki, którą właśnie czytasz. Łagodzi swój ból wywołany nie wiadomo czym, sypiając z przypadkowymi kobietami. Pewnie teraz już o tobie nie pamięta, więc i ty spróbuj zapomnieć o nim.

- Nie potrafię - jęknęłam z rezygnacją i pokręciłam głową.

   Odłożyłam książkę na szafkę nocną i wstałam z łóżka. Moją uwagę przykuła biała karteczka leżąca na komodzie. Jeśli dobrze pamiętam, wcześniej jej tutaj nie było. Moje serce z przerażenia zaczęło bić miliard razy szybciej niż zazwyczaj. Drżącymi dłońmi podniosłam świstek papieru i przysunęłam go do twarzy. To, co przeczytałam, całkowicie zbiło mnie z tropu.

Wyjrzyj przez okno.
I nie bój się, to nic strasznego Księżniczko, chyba, że się mnie boisz.
Książę x

   Książę? Och... to takie... romantyczne. Zupełnie jak w bajce.
   Ostrożnie podeszłam do okna i przycisnęłam czoło do szyby, opierając ręce na parapecie. To, co zobaczyłam sprawiło, że mnie zamurowało. Stałam tak i gapiłam się na piękne widowisko rozgrywające się przede mną.
   Na schodach przeciwpożarowych porozstawiane były świeczki, dające ciepłą, mleczną poświatę. Na jednym ze schodków siedział ciemnowłosy chłopak z klubu. W rękach trzymał gitarę i delikatnie szarpał palcami jej struny. Jego twarz rozjaśniał najpiękniejszy uśmiech, jaki kiedykolwiek widziałam. 
   Delikatnie uchyliłam okno i wychyliłam przez nie głowę. To, co usłyszałam, do reszty mnie oszołomiło. Chłopak wydobywał z gitary delikatne dźwięki, które idealnie komponowały się z jego zachrypniętym głosem. Bo, chociaż trudno mi z początku było w to uwierzyć, on śpiewał. I to nie byle jak. On śpiewał... niesamowicie. 

- Cześć - wydukałam niepewnie, gdy ostatnie dźwięki gitary ucichły.
- Witaj - odparł, ukazując słodkie dołeczki w policzkach. - Tęskniłaś za mną?

   Nie chciałam mu odpowiedzieć, że nie mogłam myśleć o niczym innym, więc po prostu wzruszyłam ramionami i spuściłam wzrok, żeby chociaż odrobinę zakryć rumieniec, który zapewne pojawił się na moich policzkach. 


Harry:

   [T.I.] zarumieniła się. Jak słodko. Może rzeczywiście powrót do starego, ckliwego Harry'ego był dobrym wyjściem.

- Masz ładny dom - zauważyłem, rozglądając się dookoła.

   Jej dom był zajebisty. Właściwie, jej blok, willa, czy też wieżowiec, nie wiem jak to nazwać. W każdym razie, jestem absolutnie pewien, że w środku jest winda. Dom ma sześć pięter i jeśli jest tak jak myślę, mieszka w nim jedna rodzina. Utrzymanie w dobrym stanie takiego budynku. musi kosztować majątek... A ona właśnie tam mieszka. Ciekawe gdzie pracują jej rodzice, że mają na to wszystko pieniądze. 
   [T.I.] znów wzruszyła ramionami.

- Mam taką propozycję - zacząłem, odkładając gitarę do pokrowca.

   Oczy dziewczyny rozbłysły, gdy usłyszała moje słowa.

- Ale będziesz musiała mi zaufać, zrozumiano? - spojrzałem jej w oczy.
- Postaram się - zaśmiała się.
- Zabiorę cię gdzieś, dobrze? Tylko na godzinę, góra dwie... Chcę ci coś pokazać - szepnąłem.
- A co to takiego? 
- Nie mogę ci powiedzieć, bo nie będziesz miała niespodzianki - mruknąłem, zaczynając gasić świeczki stojące na schodach. 

   [T.I.] skrzyżowała ramiona na piersi i udała, że się obraża. Wyglądała tak słodko...

- Proszę? - zaszczebiotałem jak małe dziecko, wlepiając w nią swoje ogromne oczy. 
- Nie wiem dlaczego to robię - westchnęła.

   O tak, już mi się udało!

- To.. pójdziesz ze mną? - zapytałem, wyciągając do niej dłoń.
- Tak, ale najpierw muszę coś wiedzieć - odparła, a jej twarz nagle przybrała poważny wyraz.

   Oby nie pytała o Aleca, bo nie będę mógł jej odpowiedzieć. Ten typ z pewnością nie jest godzien jej uwagi. Poza tym, przysięgłem mu, że nikomu nie powiem o naszej umowie...

- Jak masz na imię?

   Co?
   Jak to było? Cholera, przed chwilą jeszcze pamiętałem. Zawsze to pamiętałem. Dlaczego musiałem o nim zapomnieć akurat w tym momencie? Zaczynało się na H...

- H-Harry - wydukałem i głośno odkaszlnąłem. - Nazywam się Harry - dodałem pewniejszym głosem.

   [T.I.] zachichotała, po czym ujęła moją dłoń i wyszła na schody.

- Ufasz mi? - spytałem.
- Chyba nie mam innego wyjścia - szepnęła, mocniej ściskając moją dłoń.


A.♥