niedziela, 13 października 2013

Niall. 1

Mój tato powiedział mi kiedyś, że jeśli coś naprawdę kochasz, to nigdy nie przestajesz tego robić. Nie przejmujesz się opinią innych, ani tym że ci to nie wychodzi.
No więc... Piszę.
KLIK.♥


   Było ciemno. To była najciemniejsza ciemność jaką w życiu widziałam. Czarna jak smoła. Nieprzenikniona. Czyżby?
   Gdzieś na końcu korytarza migotało małe, słabe światełko. Swoim ciepłym blaskiem mówiło: chodź do mnie, tutaj będziesz bezpieczna. Zaufałam mu, bo wydawało się być takie niewinne. Takie dobre. Myślałam że mnie uratuje.
   Zaczęłam iść w jego stronę, uważając by nie stracić równowagi. Powolutku, krok za krokiem zbliżałam się do mojego wymarzonego Edenu. Jeszcze tylko trochę. Kilka metrów.
   Mimo że cały czas szłam w stronę światełka, ono uciekało przede mną i nadal było tylko czymś nierzeczywistym, jakąś pomyłką, błędem. A przecież tak bardzo je kochałam.

- Światełko - wyszeptałam. - Chodź do mnie, proszę. Nie zrobię ci krzywdy.
- To ja mogę zrobić ci krzywdę - odpowiedziało światełko i uciekło wgłąb ciemności.
- Ty? - zdziwiłam się. - Przecież jesteś takie ciepłe, miłe i bezpieczne.
- Nic nie jest tym, na co wygląda.
- Nie jesteś światełkiem?
- Jestem. Rzecz w tym, że nie takim, jakim chciałabyś żebym był - tym razem zamiast melodyjnego głosu światełka usłyszałam chrapliwy, niski rechot.

   Przestraszyłam się. Stanęłam w miejscu, nadal patrząc na światełko, które świeciło coraz słabiej.

- Nie odchodź - poprosiłam, wyciągając do niego rękę. - Boję się ciemności.
- Nie boisz się ciemności. Boisz się jedynie braku światła.

***

   Obudziłam się zlana potem. Miejsce obok mnie jak zwykle było puste. Nie wiem czy kiedykolwiek zdołam się do tego przyzwyczaić.
   To takie dziwne. Przez ponad pół roku marzyć o tym, że na miejscu obok ciebie pojawi się ktoś kogo kochasz i z kim chcesz spędzić resztę swojego życia. Przez kolejne pół roku niedowierzać, że ten ktoś naprawdę leży obok ciebie. Przez kolejne pół mieć pewność że tak będzie już zawsze. A potem nagle coś przychodzi, zabiera ci go i sprawia że znowu musisz się przyzwyczaić do tego że go nie ma.

- Nienawidzę zmian - szepnęłam do siebie.

   Włączyłam lampkę nocną i rozejrzałam się po pokoju. Wyglądał zupełnie tak jak zazwyczaj: jasnozielone ściany, brązowe meble, duże okno, ściana oklejona ulubionymi zdjęciami i cytatami. Odetchnęłam z ulgą. Spojrzałam na nasze wspólne zdjęcie. Byliśmy na nim tacy szczęśliwi, uśmiechnięci od ucha do ucha, nieświadomi tego, co mogłoby się stać. Nieświadomi tego co się stanie. Tego co JUŻ się STAŁO.
   Kosmyk włosów opadł mi na czoło. Podniosłam rękę do góry by odgarnąć go za ucho i wtedy poczułam jak coś ciepłego i klejącego spływa po moim przedramieniu. Krew.

- Cholera.

   Myślałam że te rany już się wyleczyły. Spojrzałam na nie i jęknęłam. Przypominały mi o tobie. Niezdarnie zwlekłam się z łóżka i poszłam do łazienki. Stanęłam przed lustrem i spojrzałam na swoją wychudzoną twarz. Nie wyglądałam zdrowo. Zdecydowanie powinnam więcej jeść.
   Jedzenie. Na tą myśl mój żołądek skurczył się boleśnie.
   Odkręciłam kurek z ciepłą wodą i zaczęłam powoli przemywać rany, zmywać zaschniętą krew z przedramienia i dłoni. Nie bolało, ale samo patrzenie na to sprawiało mi ból, chyba nawet bardziej psychiczny niż fizyczny.
   Dlaczego nie może cię tutaj być? Dlaczego nie możesz mnie przytulić i powiedzieć że mnie kochasz? Pomyślmy.. dlatego że ciebie już nie ma?
   Wyszłam z łazienki i spojrzałam na zegarek wiszący w korytarzu. Wskazywał 17:44. Przez moment faktycznie mu wierzyłam, dopóki nie przypomniałam sobie że nie działa od jakichś pięciu miesięcy. Odkąd ciebie nie ma.
   Wróciłam do pokoju. Według mojego telefonu było już wpół do siódmej. Czas wstawać. Najwyższy czas.
   Stanęłam przed szafą i wyciągnęłam z niej kilka przypadkowych rzeczy. Czarne legginsy, długa czarna bluzka, jeansowa koszula. Wciągnęłam na siebie ubrania i przejrzałam się w lustrze. Nie podobało mi się to co widziałam. Zbyt wystające kości biodrowe, policzkowe i obojczykowe, trupio blada skóra, podkrążone oczy. Jak zombie.
   Po raz kolejny wyszłam z pokoju, ale tym razem skierowałam się do kuchni w której śmierdziało przeterminowaną żywnością. W zlewie piętrzyły się stosy niepozmywanych naczyń, po blatach chodziły karaluchy. To wszystko wyglądało... Okropnie.
   Wśród brudnych naczyń znalazłam jedną względnie czystą szklankę. Nalałam do niej wody i szybko wypiłam, starając się nie myśleć o tym co mogło po niej chodzić.
   Jednak nawet woda nie była w stanie zaspokoić mojego głodu. Ostrożnie podeszłam do lodówki i uchyliłam drzwiczki. W środku znajdowało się kilka zepsutych jajek, butelka przeterminowanego mleka i coś, co pewnie kiedyś było pomidorem.

- Trzeba zrobić zakupy - mruknęłam. Ostatnio często rozmawiam sama ze sobą.

   Ze stosu ubrań znajdującego się na stole w "salonie" wyciągnęłam portfel. Zajrzałam do środka i omal nie zaczęłam tańczyć z radości gdy znalazłam w środku baknot dziesięciofuntowy. Szybko wciągnęłam na siebie wytartą wojskową kurtkę i tenisówki i wyszłam na dwór.
   Do sklepu nie było daleko. Wystarczyło przejść przez kilka przecznic i kawałek parku i już było się na miejscu. Szłam sobie spokojnie przez miasto, próbując ignorować ciekawskie spojrzenia ludzi. Nie potrzebowałam litości. Potrzebowałam jedzenia.

- Przepraszam... - usłyszałam nieśmiały męski głos.

   Odwróciłam się i zobaczyłam niewysokiego niebieskookiego blondyna, trzymającego w ręce pudełko pączków i kubek kawy ze Starbucksa. Kiedyś też kupowałam tam kawę. Ale to było zbyt dawno bym mogła jeszcze pamiętać jej smak.

- Tak? - spytałam.
- Nie widziałaś może wysokiego chłopaka z kręconymi brązowymi włosami? Był ubrany w czerwoną koszulę w krat...
- Nie - odparłam i ruszyłam dalej przed siebie.
- Poczekaj! - usłyszałam krzyk blondyna. - A trochę niższego bruneta z wytatuowanym jeleniem też nie widziałaś?
- Nie.
- A chłopaka z papierosem w czarnej skórzanej kurtce?
- Nikogo nie widziałam - burknęłam. - Nawet jeśli, to nie zwróciłam na nich uwagi.
- Okej... Dobra.. Już ci nie przeszkadzam - mruknął. Zrobiło mi się głupio, że go tak potraktowałam.
- Przepraszam - szepnęłam. - Jestem głodna i nie wiem co ze sobą zrobić.
- Głodna? - spytał. Skinęłam głową.

   Chłopak uśmiechnął się i wyjął z pudełka jednego pączka, oblanego pysznie wyglądającą czekoladą i posypanego kolorową posypką.

- Proszę, trzymaj - uśmiechnął się i wyciągnął rękę z pączkiem w moją stronę.

   A ja stałam i patrzyłam na niego jak zaczarowana. Kim on jest? Spotyka zupełnie obcą mu osobę na ulicy, która w dodatku jest dla niego niemiła, a gdy mówi że jest głodna, to tak po prostu daje jej pączka?

- Jesteś nienormalny - stwierdziłam.
- A ty bardzo miła - obruszył się, ale nie cofnął ręki, a z jego twarzy nie zniknął uśmiech. - Masz, zjedz. Jesteś strasznie wychudzona.
- Wiem - odparłam i wzięłam od niego pączka. - Dlaczego mi go dałeś? - spytałam.
- Dlatego że ty potrzebowałaś go bardziej niż ja.

   Te słowa w jego ustach brzmiały tak szczerze... Uśmiechnęłam się i delikatnie polizałam językiem czekoladę na wierzchu wypieku.

- Dziękuję - wyszeptałam.
- Nie ma za co - odparł chłopak.

   Staliśmy przez chwilę patrząc na siebie i nic nie mówiąc.

- O Niall, tu jesteś! Szukaliśmy cię! - krzyknął chłopak w loczkach, o którego wcześniej pytał blondyn.
- Hej Harry - odparł Niall. - Coś mnie zatrzymało.
- Chyba ktoś - poprawił go Harry. - Jak się nazywa? - zapytał, ale nie zdążyłam odpowiedzieć.

   Odwróciłam się na pięcie i ruszyłam biegiem stronę domu, byleby znaleźć się jak najdalej blondyna i jego kolegi.

- Poaczekaj! - usłyszałam krzyk Nialla. - Zostawiłaś coś!

   Ale ja już go nie słuchałam. Biegłam dalej przed siebie. Nie chciałam tam dalej być. Nie chciałam z nikim rozmawiać. Nie. Nie. Nie.
   Biegłam przez ulicę, mijając stojące na niej auta, próbując jakoś unikać tych jadących. Do domu już niedaleko. Jeszcze tylko kilka kroków.
   Byłam taka słaba. Wszystko mnie bolało. Dostałam zadyszki. W pewnym momencie poczułam gwałtowne szarpnięcie do tyłu i tępy ból w czaszce. Przed oczami mignęły mi światła samochodu, a potem była ciemność.
   Oddychaj [T.I.]. Oddychaj. Wdech, wydech. No dalej, robiłaś to od urodzenia. Teraz też dasz radę. To nie takie trudne. Wdech. Wydech.
   Nie dam rady.

A.♥

13 komentarzy:

  1. O.o imagin inny niż wcześniejsze podoba mi się pisz dalej <3

    OdpowiedzUsuń
  2. O cholera! Ty nigdy nie przestaniesz mnie zaskakiwać! Uwielbiam<3

    OdpowiedzUsuń
  3. Hej organizuje dla chłopców z 1d niespodzianke. Jeśli chcesz się dołączyć to napisz mi swojego email pod jednym z imaginów na moim blogu

    OdpowiedzUsuń
  4. Uwielbiam twoje imaginy *_* są takie oryginalne :)
    czekam na następnego :**

    OdpowiedzUsuń
  5. Djdhdhgfdjdid super, czekam na next x

    OdpowiedzUsuń
  6. Na pewno będzie kolejny ? Prawda ? Tak ? No pewnie. Czekam NN ;)♥

    OdpowiedzUsuń
  7. O MATKO!!! NIESAMOWITY!! Czekam na next C:

    OdpowiedzUsuń
  8. Niesamowity i piękny.
    Czekam na następną część.
    Joasia

    OdpowiedzUsuń