wtorek, 1 stycznia 2013

Harry. ♥ (kontynuacja kontynuacji tej co jest dwa posty niżej)

No więc... Bardzo się cieszę, że ten imagin tak bardzo przypadł Wam do gustu i chcecie się dowiedzieć co będzie dalej... Ale problemem jest to, że kompletnie nie wiem co mam dalej pisać. Dziękuję za wszystkie miłe słowa. Bardzo zmotywowały mnie do działania. ♥ Z góry przepraszam, jeśli się Wam nie spodoba. Naprawdę, ciężko było to napisać. :(
Dla Żelka. ♥
KLIK. ♥ 

"Baby, you don't have to worry
I'll be coming back for you
Back for you
Back for you
You..."

- [T.I.], muszę wyjechać - oznajmił Harry, gdy siedzieliście sobie na kanapie i spokojnie oglądaliście film.
- Na jak długo? - spytałaś.

   Chłopak długo nie odpowiadał. Siedział w milczeniu i ze smutkiem patrzył ci w oczy. Tobie też było smutno. Dziecko miało przyjść na świat za niecałe dwa miesiące i bardzo pragnęłaś, by Harry był przy tobie tego dnia. Zniecierpliwiona spytałaś jeszcze raz:

- Na jak długo?
- Dwa miesiące... - odparł i schował twarz w dłoniach. - Tak bardzo przepraszam! Nawet nie wiesz jak bardzo nie chcę nigdzie wyjeżdżać! 
- Spokojnie, Harry, nie ma sprawy. Rozumiem: praca, praca, praca. Nic więcej. Jakbym w międzyczasie umarła, dam ci znać - uszczypnęłaś go w udo.
- Ale [T.I.], tak mi głupio! Obiecałem, że będę przy tobie, że ci pomogę, że cię nie opuszczę i będę się tobą opiekował...
- Styles, nie rozczulaj się, nic się nie dzieje. Będziesz dzwonił, prawda? - uśmiechnęłaś się.
- Oczywiście. 
- No widzisz? A kiedy wyjeżdżasz?
- Jutro rano.

   ***

- Mogę pisać i dzwonić za każdym razem gdy będę tęsknił? - spytał Harry, żegnając się z tobą na lotnisku.
- Oczywista oczywistość - pocałowałaś go i klepnęłaś w ramię na pocieszenie.'
- Ale jesteś pewna, że dasz sobie radę?
- Jestem pewna - zapewniłaś go po raz setny dzisiejszego dnia.
- Okej.. - odparł i głośno wypuścił powietrze z płuc. - Będę tęsknił - przytulił cię po raz ostatni i zniknął w tłumie.
- Ja też - szepnęłaś pod nosem. 

   Poczułaś w kieszeni pozytywne wibracje. Wyjęłaś telefon i odczytałaś przed chwilą dostanego SMS-a. "Już tęsknię. xx". Od Harry'ego. Próbowałaś odszukać go w tłumie, ale za Chiny nie mogłaś go wypatrzyć. Po chwili przyszedł kolejny SMS o takiej samej treści. Po dziesięciu minutach było ich już dwadzieścia. "Harry, nie szkoda ci pieniędzy?" - odpisałaś i pojechałaś do domu.

***

   Dni bez Harry'ego ciągnęły się w nieskończoność. Każdego dnia gdy wstawałaś, brakowało ci jego ciepła i czułych słówek szeptanych do ucha. Dom bez niego już nie był tym samym domem. Wydawał się być pozbawiony duszy, pusty, smutny. Tak jak ty, kiedy jego nie było obok. 
   Siedziałaś ze swoją przyjaciółką Niną i jej chłopakiem w parku. I wtedy poczułaś, że to już ten czas. Że mała Darcy już chce wydostać się na świat. Zaczęłaś krzyczeć i prosić, żeby Nick (chłopak Niny) zawiózł cię do szpitala, bo właśnie zaczęłaś rodzić. Chłopak spanikował i nie wiedział co ze sobą zrobić. Latał w tą i z powrotem, zupełnie bez celu.

- Nick! Ogarnij się wreszcie i zrób coś przydatnego! - krzyknęła na niego Nina. - Zawieź ją! No dawaj, co się ociągasz?!
- Nina, zadzwoń do Hazzy - poprosiłaś i podałaś jej telefon.

   Patrzyłaś jak dziewczyna drżącymi palcami wybiera numer chłopaka i przykłada telefon do ucha, odliczając sygnały. Przybiegł Nick. Wziął cię na ręce i zaniósł do samochodu. Zaraz za wami pędziła Nina, usiłując dodzwonić się do Harry'ego. Z minuty na minutę czułaś się coraz gorzej, ale wiedziałaś że musisz wytrzymać. "Jeszcze tylko chwilę" - mówiłaś sobie w myślach. "Tylko chwila i już będę w dobrych rękach."
   Zajechaliście pod szpital. Nick wbiegł do środka z krzykiem: proszę się odsunąć, ona rodzi! Podszedł do was jakiś lekarz i powiedział, żeby nie panikować i oddychać spokojnie, bo zaraz ktoś się wami zajmie. Dokładniej tobą. No i przyszedł. Lekarz, na oko po pięćdziesiątce, bez ani jednego włosa na głowie. Mimo tego, że nie miał ani rzęs ani brwi, wyglądał całkiem sympatycznie. A potem powiedział, żebyś się nie denerwowała i poszła za nim. I poszłaś.

Perspektywa Harry'ego:

   Zerknąłem na telefon. 16 nieodebranych połączeń od [T.I.]. Spanikowałem. To musiało oznaczać, że zaczęła rodzić. Zacząłem się pakować. Nie wziąłem wszystkiego, jedynie najistotniejsze rzeczy. Pobiegłem do pokoju Louisa i szybko wytłumaczyłem mu o co chodzi. Zrozumiał. Nawet nie próbował mnie zatrzymać. 
   Wziąłem pierwszy samolot do Londynu i poleciałem. Czułem, że i tak jest za późno, że ją zawiodłem. Przez cały lot siedziałem z twarzą w dłoniach, modląc się, by wszystko było dobrze. Gdy doleciałem na miejsce, od razu pojechałem do szpitala. Wiem, szpitali w Londynie jest całe mnóstwo, ale podświadomie skierowałem się do jednego z nich.
   Przywitała mnie jakaś starsza pani, która akurat była na recepcji. Czy jak to się nazywa...

- Tak?
- Czy jest tutaj [T.I.] Styles? - spytałem, uświadamiając sobie nagle, że z nerwów przegryzłem dolną wargę.
- Zaraz sprawdzę, proszę poczekać - odparła i zaczęła bardzo powoli przeglądać bazę danych.
- Jest? - chciałem wiedzieć.
- Spokojnie, nie pali się.
- Proszę szybciej, to naprawdę bardzo ważne - zacząłem się trząść. 
- A więc... jest. Ale nie może pan do niej iść, jeszcze nie urodziła.
- Ale proszę mi powiedzieć, gdzie jest - chciałem wiedzieć.
- Sala 36. Tym korytarzem w lewo, potem w prawo, znowu w lewo i to są trzecie drzwi na prawo. Jest nawet plakietka "odbieranie porodów".
- Okej, dzięki.
- Pierwsze? - spytała.
- Co pierwsze? - spytałem zdezorientowany.
- Dziecko...
- Aha, tak, pierwsze - odparłem.

   Kobieta pokiwała głową ze zrozumieniem. A ja pognałem jak najszybciej pod tą salę. Zerknąłem przez przeszklone drzwi. [T.I.] leżała na łóżku, a obok niej kręciły się dwie położne i jakiś lekarz. Pomachałem do niej przez drzwi, próbując udawać, że jestem spokojny. Zauważyła mnie i momentalnie się uśmiechnęła. Ulżyło mi.
   Usiadłem na krześle. Zacząłem stukać butami o podłogę, potem wyłamywać palce, a nawet zacząłem czytać czasopisma ze stojaków na korytarzu. Nie mogę wyrazić tego, jak bardzo się denerwowałem. Ostatecznie usiadłem, opierając łokcie a udach i podpierając głowę na rękach złożonych jak do modlitwy. Nie wiem ile czekałem na przyjście lekarza. Długo. Podszedł do mnie i ścisnął moją rękę mówiąc:

- Gratuluję ślicznej córki.

   Zacząłem skakać z radości. Pod wpływem impulsu pocałowałem tego lekarza w jego kompletnie łysą głowę. Biegłem przez korytarz krzycząc: JESTEM OJCEM! Staruszki na sali przyjęć posyłały mi przyjazne spojrzenia. Czułem się tak znakomicie... 
   Gdy trochę się uspokoiłem, wszedłem do sali na której leżała [T.I.]. Zastałem ją bladą z wysiłku i zlaną potem. Ucałowałem jej gorące czoło i szepnąłem:

- Mamy dziecko. Naszą małą, kochaną Darcy.

   Łzy pociekły mi z oczu. [T.I.] pogłaskała mnie po głowie i lekko się uśmiechnęła. 

- Tak Harry, mamy dziecko - powtórzyła. Była zmęczona, ale szczęśliwa.
- Widziałaś ją już? - spytałem.
- Jeszcze nie - odparła.

   I wtedy do sali weszła położna z nowo narodzonym człowieczkiem owiniętym w niebieski kocyk w owieczki. Moją córką. Spojrzałem na to śliczne małe stworzenie. Było takie ciche, spokojne, niewinne. Poczułem, jak moje oczy robią się mokre od łez.

- Mogę ją wziąć na ręce? - spytałem ledwie słyszalnie. Ze wzruszenia nie mogłem wykrztusić z siebie słowa.
- Proszę.. ale ostrożnie - ostrzegła mnie kobieta. 

   Po chwili trzymałem małą w swoich objęciach. Słyszałem jej cichy równomierny oddech. Pocałowałem jej czółko, dotknąłem malutkiej rączki. Każda część jej ciała była taka kochana, taka inna... 

- Darcy - szepnąłem i oddałem córeczkę położnej.
- Słucham?
- Będzie się nazywała Darcy - odparłem.

   Położna pokiwała głową i wyszła z sali. 

- Jest cudowna, prawda? - spytałem [T.I.]
- Cudowna - przytaknęła i zamknęła oczy. Po chwili już spała.

SZEŚĆ LAT PÓŹNIEJ:

- Darcy, wstawaj bo spóźnisz się do szkoły! - krzyknąłem budząc córeczkę ze snu.
- Tatusiu, boję się - wyznała. - A jak mnie tam nie polubią?
- Ciebie? Mają CIEBIE nie polubić? - zdziwiłem się. - Daj spokój smerfetko, będzie dobrze.
- Naleśniki! - usłyszeliśmy dźwięczny głos [T.I.] z kuchni.

   Poszliśmy razem z Darcy do stołu. [T.I.] postawiła przed małą talerz naleśników z owocami i karmelem, jej ulubionymi. Dziewczynka przytuliła mamę na powitanie i zaczęła zachwycać się naleśnikami.

- Jak w bajce - szepnęła.

   I wtedy spojrzałem na [T.I.]. Przypomniał mi się ten dzień, kiedy Emily prosiła mnie o naleśniki i kiedy patrzyła w talerz tak samo zauroczona jak teraz Darcy.

- Słoneczko, co powiesz na to, żebyśmy po południu poszli do ZOO? - spytała [T.I.]

"Deja vu" - pomyślałem. Posłałem swojej żonie ciepły uśmiech. Ona też pamiętała ten dzień.

KONIEC.

A.♥

6 komentarzy:

  1. O matko!!!!Jest przepiękny!!!!<3

    OdpowiedzUsuń
  2. Prosimy jeszcze jedną część ;* jeśli oczywiście bd miała czas :)
    A.

    OdpowiedzUsuń
  3. super.<3 zachwyciłam się *.*
    Prosimy jeszcze jedną część :333 hahaha. :D

    OdpowiedzUsuń
  4. "Kontynuacja kontynuacji tej co jest dwa posty niżej" hahaha pozdro z podłogi XD A co do imagina to suuuuupcioooooooooo!!!!! ;*

    OdpowiedzUsuń
  5. Awwww jakie urocze!!!! Szkoda że to koniec ale z drugiej str to dobrze bo jeszcze zr by sie z tego ,,M jak miłość" ok bez tego xd rozpłynęłam sie, a jak czytałam słowo ,,koniec" aż mną wzdrygnęło... Cały czas głośno kom a że jestem u sis w pokoju ona juz z mln razy powtórzyła że musi mnie mama do psychiatry wsiąść:p tw imaginy sprawiają że rodzą sie we mnie przeróżne uczucia, miłe i pozytywne;) Kocham tego blogga i wszystke imaginy na nim umieszczone nwm co bym zr gdyby go nie było... Dziekuje wam za to że piszecie takie cudowne rzeczy dzięki którym moge choć na chwile poczuć sie jak jedna z nich <3 Mxx

    OdpowiedzUsuń